Željko Hubač
EKSCENTRYCY
trzy obrazy bezsensu na pięcioro aktorów i piętnaście osób
Original: Bizarno (Bizarre)
see about play: http://www.tcg.org/international/events/archives/festivals_feb10.cfm
Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić
OSOBY:
MARTIN, trzydzieści osiem lat / DINO, trzydzieści dwa lata / BIKSA, trzydzieści lat
DŻIDŻI, trzydzieści osiem lat / SASZA, trzydzieści dwa lata / ROBERT, trzydzieści lat
MINA, trzydzieści osiem lat / MAJDA, trzydzieści dwa lata / SVETLANA, trzydzieści lat
KATARINA, trzydzieści osiem lat / KSENIA, trzydzieści dwa lata / IVA, trzydzieści lat
VOJA, trzydzieści osiem lat / RICZI, trzydzieści dwa lata / BIKSA, trzydzieści lat
Scena 1
Wczesna jesień. Późne popołudnie. Taras na dachu wieżowca. Wszędzie dookoła leżą splątane kable, przy kominach sterczy mnóstwo starych anten telewizji analogowych. Na krawędzi tego płaskiego dachu stoi zupełnie goły Dżidżi, kiedyś młodziak, teraz w wieku trzydziestu ośmiu lat. Widać, że jeszcze niedawno dbał o swój wygląd, ale zważywszy na okoliczności, czyli gotowość popełnienia samobójstwa, jest – nazwijmy to tak – wyraźnie zapuszczony. Przez gąszcz anten telewizyjnych i kabli przedziera się Martin. W jego przypadku nie dałoby się powiedzieć, że kiedykolwiek był młody, choć on też ma dopiero trzydzieści osiem lat. Zaniedbany miejski narkoman. Martin wpatruje się w kłębowisko kabli i nie zauważa Dżidżiego. Ale Dżidżi zauważa jego.
DŻIDŻI Nie podchodź, bo skoczę!
Martin, zszokowany faktem, że ktoś jest na tym samym dachu, zaskoczony krzykiem, a także tym, co ujrzał, podskakuje nerwowo i oczywiście zaplątuje się w kable, przewraca na plecy, pociągając za sobą anteny, które zwalają się na niego.
MARTIN Nie wierzę własnym oczom...
DŻIDŻI Stój, bo skoczę!
MARTIN Nie byłem tak przerażony od ostatniego bombardowania...
DŻIDŻI Słyszysz, co mówię?! Skoczę! Nie robię sobie jaj. Ktokolwiek cię przysłał...
Martin próbuje uwolnić się z kabli, anten telewizyjnych, i wstać.
MARTIN Co za ludzie... Od lat oglądają już tylko kablówkę, a anten nie usuwają.
DŻIDŻI Te numery na mnie nie działają, żebyś wiedział...
MARTIN Uspokój się.
DŻIDŻI Nie ma szansy.
MARTIN No to nie!
DŻIDŻI Nie podchodź do mnie.
MARTIN Jak mam do ciebie podejść, idioto, skoro nawet nie mogę wstać... Wciągnąłeś mnie w ten kłąb drutów...
DŻIDŻI Ja cię wciągnąłem?!
MARTIN Facet z gołą dupą na gzymsie to z pewnością nie jest widok sprzyjający relaksowi. No chodź tu, wyplącz mnie z tego...
Pauza. Patrzą na siebie. Dżidżi schyla się, z kieszeni spodni, które leżą u jego stóp, wyciąga nóż sprężynowy.
MARTIN Na co ci ten nóż. Chwila, moment, jesteś zabójcą czy samobójcą. Hej, ty...!
Dżidżi przecina nożem kilka kabli i „wyplątuje” Martina, po czym odwraca się, idzie w stronę gzymsu. Martin chciałby mu podziękować.
MARTIN Słuchaj...
Dżidżi odwraca się raptownie. Trzyma w ręce nóż, wymierzony w Martina.
MARTIN Chciałem ci tylko podziękować.
Dżidżi macha ręką i staje na gzymsie.
DŻIDŻI Wiesz, przestraszyłem się tak samo jak ty...
MARTIN Tylko że ty stoisz nad dziurą wysokości szesnastu pięter, a ja mam (spogląda na napis na antenie, którą ma pod sobą) TV UHF-VHF w dupie... To nie żarty...
Ale chciał być dowcipny. Oczekuje jakiejś reakcji od Dżidżiego, która oczywiście nie następuje.
Pauza.
MARTIN I co teraz zrobisz, kurwa mać... Skoczysz?
DŻIDŻI Nie twój problem.
MARTIN No nie, ale...
DŻIDŻI Zajmij się swoimi sprawami.
MARTIN Dlatego tu przyszedłem.
DŻIDŻI Akurat tutaj.
MARTIN Akurat tu.
DŻIDŻI Katarina cię przysłała.
MARTIN Przysłała mnie Mina.
DŻIDŻI Jaka znów Mina?
MARTIN Jaka Katarina?
Teraz obaj są lekko zaskoczeni. Odzywa się komórka Martina. Martin odbiera.
MARTIN Halo. Tak, jestem na dachu... Nie, jeszcze go nie mam... Lepiej, żebym ci teraz nie tłumaczył... (cicho, żeby Dżidżi nie słyszał) Ja też nie jestem nawalony... No właśnie... Nie, nie rozbieram się, przestań pieprzyć... (znowu głośno) Co robię?! Wyciągam sobie z dupy anteny telewizyjne i gawędzę z kompletnie roznegliżowanym samobójcą... Gołym, tak, moja droga, właśnie stoi na naszym gzymsie... Tak, akurat tu... Całkowicie goły. Myślisz, że robię sobie jaja? To przyjdź, przekonaj się na własne oczy... Jak? Wejdź po schodach, moja droga. Ja mogłem to zrobić, to ty też!
DŻIDŻI Nikogo tu nie sprowadzaj.
MARTIN (podaje Dżidżiemu telefon) Mina nie wierzy mi, że jestem tu z tobą, powiedz jej, proszę...
DŻIDŻI Mówiłem, żebyś do mnie nie podchodził...
MARTIN Nie mam już do niej siły... Łap!
DŻIDŻI Cofnij się, bo skoczę!
MARTIN I wyjaśnij jej sytuację, spadając łagodnie w dół...
Podaje telefon Dżidżiemu, który przez chwilę nie bardzo wie, co ma zrobić. Wreszcie powodowany jakąś inercją przykłada telefon do ucha. Słucha uważnie. Jasne jest, że wysłuchuje lawiny przekleństw i wyzwisk.
DŻIDŻI Rozmawiam z twoją dziewczyną?
MARTIN To, mój przyjacielu...
DŻIDŻI Czy ona milknie przynajmniej, kiedy śpi?
MARTIN Tylko, gdy jest dobrze nawalona. A tak, pieprzy swoje, nawet przez sen. Chrapie.
DŻIDŻI Baba i chrapie! No nie...
MARTIN Chrapie, jakby miała gruźlicę! (głośniej, żeby ona też usłyszała) Ma trzydzieści osiem lat, stara maleńka...
Dżidżi oddaje komórkę Martinowi.
MARTIN Nic jej nie powiedziałeś.
DŻIDŻI A co miałbym jej powiedzieć...
MARTIN (bierze komórkę od Dżidżiego) Kiedy miałbyś powiedzieć, o to ci chodzi... (do Miny, przez komórkę) Nabierz powietrza w płuca, ty stara kozo! I wejdź wreszcie na górę... Żebym ja nie musiał cię wnosić... (rozłącza się) Człowieku, ona tak mi podnosi poziom adrenaliny, ciśnienie... Wszystko, tylko nie to najważniejsze!
Jeszcze jedna, trochę krótsza pauza.
DŻIDŻI Uważam, że byłoby lepiej, gdybyś wreszcie stąd poszedł.
MARTIN Nie mogę.
DŻIDŻI Niby dlaczego?
MARTIN Dlatego. Nie mogę. Póki nie...
DŻIDŻI Póki co?!
MARTIN Że też spośród tylu wieżowców w tym mieście wybrałeś właśnie ten. Nie tylko trafiłeś wieżowiec, ale na dodatek ten kawałek gzymsu...
DŻIDŻI Nie rozumiem, co ciebie obchodzi, gdzie ja postanowiłem z sobą... No nie, to nie ma sensu. Do niczego nie prowadzi. Proszę cię, idź. Idź już!
MARTIN Martinie...
DŻIDŻI Nie jestem żaden Martin.
MARTIN Wiem, że nie. To ja nim jestem.
DŻIDŻI Kim jesteś?
MARTIN Mówi się: „Idź już, Martinie”. Ja jestem Martin.
DŻIDŻI Chciałbyś się teraz zapoznać, co?
MARTIN Nie. Domagam się tylko, by mówiono do mnie po imieniu, gdy się mnie wyrzuca.
DŻIDŻI No tak, brakowało mi jeszcze tylko lekcji psychoanalizy.
MARTIN (wyraźnie niespokojny, nagle wybucha) Nie lubię, jak mnie wyrzucają ci, którzy nie znają nawet mojego imienia.
DŻIDŻI Dobra, dobra... Spadaj – Martin!
MARTIN Ty znasz moje imię, ja twojego nie!
DŻIDŻI Czy to teraz ważne...
MARTIN Dla mnie tak!
DŻIDŻI Jestem Dżidżi!
MARTIN Nie jesteś stąd, co? Jasne że nie. Ja tu przecież mieszkam.
DŻIDŻI Na dachu...
MARTIN Nie na dachu...
DŻIDŻI To co tak się czaisz koło tego gzymsu, jakby to było twoje dziedzictwo. Co takiego ważnego tu schowałeś...?
MARTIN Zachowujesz się jak glina. Wciąż tylko wypytujesz. I wiesz, nie wyglądasz mi na samobójcę.
DŻIDŻI No tak... Ciebie jednak przysłała Katarina. Jesteś tym jej nowym fagasem... Jeśli się nie cofniesz, zanim policzę do dziesięciu, skoczę, przysięgam na wszystko.
MARTIN Mówiłem ci już, nie znam żadnej Katariny. A ponieważ jesteś siny z zimna, musisz tu już na nią długo czekać.
DŻIDŻI Powiedz mi, co mam zrobić, żebyś stąd poszedł?!
MARTIN Martinie!
DŻIDŻI Martinie! Co mam zrobić, Martinie?!
MARTIN Odsunąć się na chwilę, żebym mógł coś zabrać.
DŻIDŻI Skąd?
MARTIN Ktoś w twojej rodzinie jednak musiał być gliną.
Dżidżi schyla się i szpera w szczelinach gzymsu, na którym stoi.
MARTIN Ej, co ty wyprawiasz?!
Chce podejść, ale Dżidżi wyciąga nóż w jego stronę. Martin staje. Dżidżi znajduje pod cegłą na skraju gzymsu plastikową torbę, w której jest heroina.
DŻIDŻI No proszę, proszę...
MARTIN Ostrożnie z tym. To jest...
DŻIDŻI Heroina.
MARTIN I to dobra. Błagam, ostrożnie.
DŻIDŻI Jezu, ależ wy jesteście zjebani. Wszyscy jesteście zjebani.
MARTIN Kto jest, powiedz mi proszę, zjebany?
DŻIDŻI Wy, którzy tu zostaliście.
MARTIN Co ty pieprzysz, jacy my...
DŻIDŻI Pętaki bez jaj.
MARTIN Ważne, że ty je masz.
DŻIDŻI Mam.
MARTIN (oczami daje do zrozumienia, że zauważył fakt, iż Dżidżi jest kompletnie nagi) Widzę i nie jestem pod wrażeniem.
DŻIDŻI Chcesz się przekonać, chcesz?!
MARTIN Nie skacz z moją heroiną, odbiło ci?!
Dżidżi kuli się. Chciałby zapłakać, ale brak mu już łez. Nóż trzyma wciąż wycelowany w Martina.
MARTIN Ej ty, wyluzuj.
DŻIDŻI Zostaw mnie.
MARTIN Daj mi to, a sobie pójdę.
DŻIDŻI Przez takich jak ty mój Ivan nie żyje.
MARTIN Jaki znów Ivan... Proszę, daj mi herę i rozstaniemy się jak ludzie.
DŻIDŻI Wszystkich was trzeba wykończyć.
MARTIN A to czemu?
DŻIDŻI Ivana zabili tacy jak ty.
MARTIN Ja nikogo nie zabiłem...
DŻIDŻI Dilerzy!
MARTIN Ja, owszem, ćpam, ale nikomu niczego nie wciskam.
DŻIDŻI Przysięgam, że to (pokazuje paczkę) poleci ze mną...
MARTIN Nie jestem dilerem... Daj mi to...
DŻIDŻI Mówiłem, żebyś nie podchodził.
MARTIN Daj...
DŻIDŻI Ostrzegam cię!
Martin jednak podchodzi, Dżidżi się prostuje, wymachuje nożem i zadaje cios Martinowi.
MARTIN Jezu, co za gówno, czy ty jesteś normalny!?!
Znowu pauza. Dżidżi jest kompletnie zdumiony samym sobą. Martin wyjmuje z kieszeni chusteczki higieniczne i obwija sobie zraniony palec. Obaj, i Dżdżi, i Martin, są śmiertelnie przerażeni.
MARTIN Czy ten nóż jest aby czysty? Kto wie, kogo nim wcześniej zadźgałeś. Od dwudziestu lat się pilnuję i miałbym teraz dostać hiva przez ten twój nóż... Ty nie jesteś samobójcą, tylko zabójcą!
Dżidżi przykuca. Adrenalina zrobiła już swoje. Ale Martin też się uspokoił, to w końcu tylko zadraśnięcie, nie rana.
MARTIN Mówiłem ci już wcześniej, tak czy nie? Ciągle się powtarzam. Pieprzyć to, jestem w szoku...
DŻIDŻI Ivan to mój młodszy brat. Obaj chcieliśmy dostać tę wizę. Mnie dali, jemy nie. Ja ruszyłem do Czech, a on na wojnę. Matka mi napisała, że wrócił z wojny kompletnie zjebany. Znaleźli go na takim samym pieprzonym tarasie, był zaćpany, w ogóle się nie ruszał.
MARTIN Błagam, daj mi zobaczyć, w jakim stanie jest ten nóż...
DŻIDŻI Byłoby lepiej, gdyby nie pozwolili nam nigdy tu wrócić.
MARTIN Są na nim ślady czyjejś krwi? Jak go przechowywałeś? Daj mi go.
DŻIDŻI Nie zmuszaj mnie, bym użył broni przeciwko tobie!
MARTIN To co mogę zrobić?! Co?! Dżidżi, nie jestem dilerem, przysięgam. Ćpam i pilnuję swoich spraw. Mam gdzieś wojny, politykę, wszystko...
DŻIDŻI Z wyjątkiem heroiny.
MARTIN Przecież to jasne. Jestem narkomanem! Mam doła! Z twojego powodu!
Krótka przerwa.
MARTIN Naprawdę, zrobiłem w gacie, widząc twój nóż.
DŻIDŻI Zabijasz się, dupku.
MARTIN Ty mi to mówisz...
Spojrzawszy na siebie, obaj się uśmiechają. To kwaśny uśmiech, ale wystarczy, by zmieniała się atmosfera.
MARTIN Po co tam w ogóle jechałeś, skoro w końcu wróciłeś. Tutaj tylko idioci kupują bilet powrotny.
DŻIDŻI Nie masz pojęcia, jak tam jest...
MARTIN To ty nie masz pojęcia.
DŻIDŻI Bez względu na wszystko czuję tak naprawdę zazdrość, że udało ci się tu przetrwać.
MARTIN Każdy wybiera sobie raj, który jest piekłem dla innych.
DŻIDŻI Czytałeś Moravię?
MARTIN Za moich czasów czytało się, i to nie tylko jego.
DŻIDŻI Co skończyłeś?
MARTIN Filologię jugosłowiańską.
DŻIDŻI Jugosłowiańską... Ja pierdolę... W tym kraju narkomani wykładają dzieciakom...
MARTIN Psychopatom dają katedry, narkomanom – nie...
DŻIDŻI To jak przez te wszystkie lata znajdowałeś forsę na tę super heroinę?
MARTIN Wynajmuję spore mieszkanie, po moich zmarłych rodzicach. Ojciec był wojskowym i... Daję sobie radę. Czemu się nie ubierzesz, cały jesteś siny...
DŻIDŻI Przeszkadza ci, że jestem goły?
MARTIN Nie napawam się tym widokiem, skoro pytasz.
DŻIDŻI Ale to jestem cały ja! Ogołocili mnie do imentu. Zdarli wszystko, wyssali moją duszę. Tu byłem wypierdkiem, a tam gównem!
MARTIN I ponieważ nie pasował ci twój stan fizyczny, postanowiłeś wyparować. Na dodatek z moją heroiną. Daj mi się naćpać chociaż raz.
DŻIDŻI Mój skok przynajmniej dla ciebie będzie coś znaczył.
MARTIN Pieprz się, narcyzie.
DŻIDŻI Będzie znaczył, prawda?
MARTIN Mówiłem, żebyś przestał pytać...
DŻIDŻI Kilka razy. Masz jakiś problem?
MARTIN Też byś go miał, gdyby policjanci przykuli cię do kaloryfera kajdankami i przez całą noc zadawali kretyńskie pytania.
DŻIDŻI A kim ty niby byłeś, jakimś dysydentem?
MARTIN I teraz jeszcze ty. Policyjna logika. Narkoman, jestem narkomanem! To dla gliny gość z innego świata!
DŻIDŻI Niezależny intelektualista.
MARTIN Jak zgarną mnie do suki, zawsze biją, bez powodu.
DŻIDŻI Myślisz, że czescy policjanci nie biją?
MARTIN Nie biją!
DŻIDŻI Byłem kilka lat temu w Pradze na fantastycznym spektaklu, jacyś Węgrzy występowali gościnnie.
MARTIN Skręca mnie, daj mi, proszę...
DŻIDŻI Posłuchaj! Dzięki temu przedstawieniu przełamałem się wreszcie i postanowiłem wrócić. W pierwszej scenie dziewczyna wychodzi na proscenium i z niebywałą pasją zaczyna dmuchać w klarnet. Trzymała go w ustach przez pięć minut jak Monika Lewinsky, po czym zaczęła grać „Odę do radości”.
MARTIN A kiedy spektakl się skończył, zgarnęła swoje nędzne honorarium w wysokości pięciuset euro i ruszyła w tournée. Werbalny onanizm...
DŻIDŻI To była metafora... Nic z tego nie kapujesz...
MARTIN A ty i owszem?!
Słychać kroki, kaszel i szczęk drzwi od tarasu.
DŻIDŻI To jest...?
MARTIN Mina! Poznaję jej kaszel na kilometr. No to trafiliśmy na prawdziwą minę...
MINA (off) Martin, już nie żyjesz.
Na scenę wchodzi Mina. Wciąż purpurowa na twarzy od tego wspinania się po schodach. Osoba, która nie jest w stanie bez trudu pokonać trzech schodków, musiała wspiąć się na szesnaste piętro. Nawiasem mówiąc, Mina jest lekko zniszczoną trzydziestoośmiolatką, strasznie chudą. Narkomanka. Kiedy zobaczyła scenę na dachu, na chwilę zaniemówiła, ale tylko na chwilę.
MINA A ja myślałam, że konfabulujesz...
MARTIN Przecież mówiłem ci...
MINA Nie wierzę własnym oczom...
MARTIN Ja też nie mogłem uwierzyć...
MINA Czy to... Chwila, moment, czy on trzyma w ręce naszą...?
MARTIN Niestety.
MINA Skąd ją ma?
MARTIN Znalazł.
MINA Musiałeś mu powiedzieć o schowku. Kretynie!
MARTIN To teraz nieistotne...
MINA Jesteś mistrzem przegranych spraw, ty obwisły dupku...
MARTIN Wyhamuj emocje, chwila, moment...
MINA Ja mam wyhamować! Dlaczego jemu tego nie powiedziałeś? Z pewnością wlazłeś mu w dupę...
MARTIN A co miałem zrobić, kłócić się, gdy on trzyma naszą heroinę w ręce?
MINA (do Dżidżiego) I co z nią zrobisz? Skoczysz?
MARTIN Chłopak postanowił wpędzić nas w abstynencję, wyleczyć, żebyśmy nie skończyli jak jego Ivan.
MINA Jaki znów Ivan, co ty pleciesz!
MARTIN Długo by opowiadać...
MINA Z moją heroiną postanowiłeś się zabić, kretynie! Mam nadzieję, że nadziejesz się na jakiś słup, ty pedale!
MARTIN Mogłabyś się zamknąć na chwilę, sytuacja nie jest dla nas korzystna.
MINA Ty, Martin, jesteś urodzonym pechowcem. Tylko ciebie mogło to spotkać, frajerze! (kaszle, bardzo mocno i najwyraźniej nie jest to oznaka zdrowia) Serce utknęło mi w gardle od tej wspinaczki... Mówiłam ci, że lepiej schować heroinę w jakimś wieżowcu, w której jest sprawna winda...
MARTIN Skąd mogłem wiedzieć, że druga też się zepsuje...
MINA (do Dżidżiego) Tyle wieżowców w całym mieście, a ty właśnie z tego postanowiłeś skoczyć! Daj Boże, żebyś wylądował w kontenerze ze zgniłymi odpadami!
DŻIDŻI Zaraz, zaraz, obie windy nie chodzą?
MINA Jasne, chodzą, ale ja, będąc taką wysuszoną tyczką, uwielbiam uprawiać jogging pod górę, by osiągnąć wagę uniemożliwiającą skok temperatury ciała u zwierząt stałocieplnych... Kretyn!
DŻIDŻI Co jest grane, druga rano chodziła.
MARTIN Czemu nagle właśnie ciebie interesuje to, czy windy pracują?
MINA Jeśli za pierwszym razem nie uda mu się rozbić, boi się, że będzie zmuszony wspinać na własnych nogach i wykonać powtórkę...
MARTIN Coś innego go niepokoi...
DŻIDŻI Przestań pieprzyć.
MARTIN Ty, Dżidżi, jesteś w gruncie rzeczy kłamcą.
MINA Kłamcą! A może on to...
MARTIN No właśnie, właśnie... Dał znać dziewczynie, gdzie się zabije, a teraz czeka, że ona się zjawi, by go, niby to, odwodzić...
MINA Wstydziłbyś się, w tym wieku podrywasz dziewczyny na samobójstwo, ty wyliniały starcu...!
MARTIN A ja dopiero co wciągnąłem się w tę historię...
DŻIDŻI Nie podchodźcie do mnie!
MINA Do ciebie...? Do takiego dupka nie podeszłabym nawet na dystans stu metrów, ty autystyczny odmieńcze, pryszczaty wypierdku mamuta!
MARTIN Ej...
MINA Psychopato! Degeneryku! Imbecylu!
MARTIN Mina, błagam...
MINA No, to teraz wezmę się za te jego obwisłe jaja, zawiążę na kokardkę.
Martin i Mina podchodzą do Dżidżiego, a on, zrozumiawszy, że przejrzeli go na wylot, grozi im ciśnięciem heroiny. To jedyny argument, jaki mu został.
DŻIDŻI Ta paczka poleci i beze mnie. Jeszcze jeden krok, a będzie po niej! Mówię śmiertelnie poważnie!
MINA I tak już jesteś trupem.
DŻIDŻI Martinie, powiedz tej zżartej przez gruźlicę babie, że nie mam ochoty do żartów...
MINA Zżarta przez gruźlicę baba?! Ja?!
MARTIN Mina, uspokój się!
MINA Ani mi to w głowie!
MARTIN Ciśnie paczkę, a wtedy wszystko szlag trafi...
MINA Niech tylko spróbuje. Poleci razem z nią.
MARTIN Ma nóż. Zobacz, zranił mnie.
MINA Zranił, no nie mów?! Gdzie? Muszę zobaczyć. W takim razie on jest... (do Dżidżiego) Ty nie jesteś samobójcą, tylko zabójcą.
DŻIDŻI Naprawdę przynudzacie...
MARTIN Mówiłem mu to już dwa razy...
MINA Głęboko się wbił? Widziałeś nóż, był czysty? Kto wie, kogo po drodze zdążył zadźgać.
DŻIDŻI Powtarzacie się do znudzenia.
MARTIN Fakt, powtarzamy się... Mina, jest okej.
MINA Co jest okej? Co?! Martin, muszę dać sobie w żyłę, bo jak nie – koniec ze mną.
MARTIN Ze mną też. (do Dżidżiego) Słyszałeś?! Oboje jesteśmy na głodzie. Daj nam walnąć sobie w żyłę!
DŻIDŻI Zgoda, ale pod jednym warunkiem.
MARTIN Jakim?
DŻIDŻI Że do niej zadzwonicie i powiecie...
MARTIN Do kogo?! Do Katariny?
MINA Jaka znów Katarina, co cię z nią łączy, coś przede mną ukrywacie...
MARTIN Nie zadawaj tylu pytań naraz, wiesz, że mnie to denerwuje...
MINA Mam sztywne nogi, szczęka też nie działa za dobrze, mam ochotę eksplodować, bo od rana jestem na głodzie i pierdolę twoje fobie! Dzwoń, do kogo zażąda, byle bym mogła dać sobie w żyłę...
MARTIN Nie mam już kredytu. Daj mi swoją.
MINA Mój kredyt skończył się, gdy relacjonowałeś mi tę scenę.
MARTIN Przecież wczoraj zapłaciłem za twoją kartę. Naprawdę nie potrafisz odkleić się od telefonu... No to teraz będziesz musiała polecieć do kiosku.
MINA Mam zejść i jeszcze raz wdrapać się na szesnaste piętro, żeby gołodupcowi nabić kartę...? Bez szans... Nie mam nawet siły, by polecieć na miotle... Boże, czym ci zawiniłam, że mnie tak dręczysz?!
MARTIN (do Dżidżiego) Niemożliwe, żebyś nie miał komórki.
DŻIDŻI Mam.
MARTIN To czemu nas robisz w konia?! Sam do niej zadzwoń.
DŻIDŻI Jak widzi, że to ja, nie odbiera.
MINA Co to za...
DŻIDŻI Żona, to moja żona.
MINA Dobra, chłopaki, wymyślcie coś, ja muszę dać sobie w żyłę. Muszę! Nie wytrzymam już ani chwili dłużej.
MARTIN Dżidżi, podejdę teraz blisko, żeby wziąć od ciebie heroinę...
DŻIDŻI Nie dostaniesz jej, póki mi nie dasz telefonu!
MARTIN Zadźgaj mnie, skacz, rób, co chcesz, ale ja muszę...
DŻIDŻI Rzucę to świństwo, wara ode mnie. Nie zmuszaj mnie, żebym...
MARTIN Ty rób swoje, a ja będę robił swoje...
MINA Martin, uważaj, Martin!
DŻIDŻI Nie podchodź do mnie!
MINA Martin!
Dżidżi robi zamach nożem. Martinowi udaje się uniknąć spotkania z ostrzem, pada na ziemię. Mina rzuca się na Dżidżiego, który próbuje się od niej uwolnić, w trakcie szamotaniny wypada mu nóż. Martin podnosi się, sięga po nóż. Dżidżi ostatkiem siły rzuca heroinę z dachu.
MARTIN Cisnął ją! Nie daję wiary, zrobił to...
DŻIDŻI Zabierz ją z moich pleców!
MINA Krew ci całą wyssę!
MARTIN Mina, cisnął naszą heroinę!
MINA Załatw go nożem!
DŻIDŻI Martin, przywołaj ją do porządku!
MINA Dawaj nóż, skoro ty nie masz jaj, ja mu poderżnę gardło!
MARTIN Mina, uspokój się!
MINA Zadźgaj gnoja!
MARTIN Przestań, przestań raz wreszcie!
Rzuca nóż. Mina opadła z sił. Dżidżi leży na ziemi.
DŻIDŻI Dlaczego mnie nie zabiłeś?! Dlaczego?!
MARTIN Spadaj...
MINA Musimy lecieć na dół. Znajdziemy ją.
MARTIN Ty też przestań pieprzyć!
MINA Musimy chociaż spróbować. Pomóż mi wstać. Musimy lecieć na dół...
DŻIDŻI Ludzie, ja nie chciałem...
MARTIN Żebyś wiedział – wyszedłeś na niezłego kutasa.
DŻIDŻI Naprawdę przepraszam...
Mina podchodzi do Dżidżiego i chwyta go za jądra.
DŻIDŻI Nie rób tego!
MINA Gdybym mogła, zawiązałabym ci je w martwy supeł!
MARTIN Mina, odpuść, zostaw go...
Mina zostawia Dżidżiego w spokoju.
MINA W życiu nie trzymałam w ręce mniejszych jaj!
Martin i Mina powoli zmierzają w stronę wyjścia. Mina osuwa się, ale Martin ją podtrzymuje. Wychodzą. Dżidżi wciąż skręca się z bólu. Wstaje, sięga po komórkę, dzwoni. Nikt nie odbiera. Z drugiej strony tarasu pojawia się Katarina. Dżidżi jej nie widzi.
KATARINA Wyłączyłam komórkę, niepotrzebnie dzwonisz.
DŻIDŻI Katarina! Jednak przyszłaś...
KATARINA Musiałeś ją rzucić?
DŻIDŻI Słucham?
KATARINA Heroinę. Ale z ciebie sobek.
DŻIDŻI Ja – sobek?! Ledwo mnie rzuciłaś, a już dopadłaś innego! Zaraz, zaraz, skąd wiesz o heroinie?
KATARINA Stoję tu od dwóch godzin i patrzę, jak się zgrywasz.
DŻIDŻI Byłaś tu, gdy oni... Dlaczego nie...
KATARINA I kiedy tak patrzyłam, jak stoisz, miałam nadzieję, że jednak skoczysz.
DŻIDŻI Kati, ja...
KATARINA (wskazując na krocze Dżidżiego) Boli, co?
DŻIDŻI Wykończyła mnie...
KATARINA Była zbyt delikatna. Nie powinieneś był nas ściągać tu z powrotem.
DŻIDŻI Możemy znowu wyjechać.
KATARINA Dokąd mamy wyjechać, i jak. Nie mam już dwudziestu pięciu lat, tylko trzydzieści osiem, i nie mogę po raz setny zaczynać życia od nowa. Ja też tutaj dorastałam, ty patetyczny kretynie! Ten twój pieprzony kraj ojczysty, twoja pieprzona nostalgia! No to masz ten swój kraj ojczysty, napatrz się, nasyć oczy, stąd jest naprawdę piękny widok!
DŻIDŻI Pożyczę na bilety, na pierwszy miesiąc życia. Pójdę na budowę. Ty i Milica...
KATARINA Milica to nie walizka.
DŻIDŻI Myślałem, że tu jest jej miejsce.
KATARINA Skoro tu jest jej miejsce, czemu znowu myślisz o Pradze. Dziecko wreszcie się oswoiło ze szkołą, babcią, dziadkiem...
DŻIDŻI I z nowym ojcem! Czy oswoiła się z nowym ojcem?
KATARINA I z nim sobie poradzi. Przy nim ma przynajmniej jakąś przyszłość, lepszą czy gorszą.
DŻIDŻI Powiedz mi, co mam zrobić?!
KATARINA Zabij się. Trzynaście najlepszych lat mojego życia straciłam, stojąc za barem, harując jako kelnerka, rozbierałam się przed tymi pijanymi knedliczkami, wpychali mi do gaci te swoje zasrane korony i onanizowali się na mój widok! I co mi z tego zostało? Wszystko straciłeś w jeden dzień...
DŻIDŻI Mówili mi, że to pewna inwestycja.
KATARINA Nie powinieneś był ryzykować naszych pieniędzy.
DŻIDŻI Nikt nie mógł przewidzieć, że coś takiego jest możliwe.
KATARINA W tym kraju wszystko jest możliwe. Znalazłeś sobie dobry czas, by zgrywać brokera. Zniszczyłeś naszą przyszłość, Dżidżi, Milicy i moją. To były nasze pieniądze!
DŻIDŻI Zabiję się, przysięgam zrobię to.
KATARINA Rób, co chcesz. Ja idę do domu. Nie powinnam tu była nawet przychodzić.
Idzie do wyjścia. Dżidżi próbuje ją objąć, pocałować.
DŻIDŻI Kocham cię.
KATARINA Daj mi spokój! Słyszysz, puść mnie!
Dżidżi przytula Katarinę, ona się wyrywa. Dżidżi ją całuje. Osuwają się na ziemię. Dżidżi nie przestaje jej całować, ona się broni, ale po chwili przestaje, nie ma już siły. W tym samym momencie od drzwi prowadzących na taras, słychać głos Voji. Voja to trzydziestoośmioletni grubas, zapuszczony i wyraźnie podpity.
DŻIDŻI Kocham cię!
VOJA (off) Pieprzone narkomany, w trakcie transmisji przestawiliście mi antenę, a potem w nogę! Myśleliście, że mnie załatwicie.
KATARINA Puść mnie! Ktoś idzie.
MARTIN (off) Nie zrobiłem tego specjalnie...
Voja wchodzi na taras, ciągnąc za włosy Martina. Pod drugą pachą trzyma półprzytomną Minę. Martin ma zakrwawiony nos.
VOJA Na moim dachu postanowiliście się naćpać, ty i ta twoja omdlała. Postawiłem na dwa do jednego. Jeśli Chelsee strzeliło gola, a ja go nie widziałem, macie przechlapane.
MARTIN Co się ciskasz, czemu nie zainstalujesz kablówki.
Voja brutalnie popycha Martina i ten wali głową w mur.
VOJA Będę oglądał taką telewizję, jaką chcę!
Dostrzega Katarinę i Dżidżiego.
VOJA Co znowu...? Jedni ćpają, drudzy się pieprzą, szlag by was wszystkich zboków trafił!
Dżidżi przytomnieje i wstaje, Katarina jest przestraszona.
VOJA (do Dżidżiego) No co, frajerze, pieprzysz i nie zapraszasz, co? Patrzcie, jak mu jaja spuchły...
MARTIN Wszystkie włosy mi wyrwałeś, ty...
Voja nie odpowiada, tylko uderza Martina w splot słoneczny. Martin przez moment nie może złapać tchu.
VOJA Wybacz. Masz przywrócić moją antenę do porządku albo zrobię z ciebie kaszanę. Jasne?!
MARTIN (łapiąc oddech) Jasne.
VOJA Jak to zrobisz, możesz tę swoją łachudrę zabierać, dokąd chcesz. (wskazując na Katarinę) Ta to jest dopiero kobieta!
KATARINA Wara ode mnie, ćwoku.
Voja podchodzi do Katariny i wykręca jej rękę.
VOJA Uważaj, kurwo, co gadasz. To ty się pieprzysz w miejscu publicznym, nie ja. I kto tu jest ćwokiem, co? (do Dżidżiego) Ile bierze za usługę, no ile, gołodupcu?
DŻIDŻI Odwal się, to moja żona, kretynie.
MARTIN Więc to jest Katarina...
VOJA A ty, narkomanie, nie strzęp języka, tylko ustawiaj antenę, żebym nie musiał cię zrzucić z tarasu.
DŻIDŻI (staje w obronie Katariny) Zabieraj swoje łapy!
Voja zadaje mu mocny cios i Dżidżi pada na ziemię, tuż obok noża.
KATARINA Puszczaj mnie, idioto.
VOJA Lubisz otwartą przestrzeń, co? Akcja, ekshibicja, te numery? No widzisz, a mnie kręcą szajbuski...
W przeciwieństwie do Voji, który jest odwrócony do Dżidżiego plecami, Katarina widzi, że ten sięga po nóż.
KATARINA Chwila, moment, nie bądź obcesowy. Nie lubię brutali.
VOJA No cóż, skarbie, taki już mam charakter...
KATARINA Możesz mieć mnie tak, że zapamiętasz to do końca życia, ale tylko jeśli będziesz delikatny.
VOJA (odwraca się w stronę Dżidżiego) Ta twoja żona jest naprawdę popieprzona, frajerze.
Dżidżi szybko chowa nóż za plecami. Voja niczego nie zauważył.
VOJA Co z nią, to jakaś nimfomanka? Nie masz lekko, skoro twoja rodzona żona wyciąga cię z łóżka na wspólne tarasy. Chryste, ale ci te jaja spuchły...
KATARINA Patrz na mnie. Jego zostaw w spokoju.
VOJA Co ty mu zrobiłaś, że są jak dwa balony... Może powinienem go jednak znokautować, nie wypada, żebym cię pieprzył w obecności twojego męża.
KATARINA On lubi się przyglądać.
VOJA Oboje jesteście pojebani. Od tej kablówki.
KATARINA Dużo gadasz, mało robisz. To twój szczęśliwy dzień.
VOJA Twój też, skarbie.
Katarina zaczyna wykonywać streep-tease. Jest w tym dobra. Voja nie odrywa od niej wzroku. Dżidżi czai się za jego plecami. Martin patrzy oniemiały.
VOJA Ty, narkoman, gap się lepiej w antenę, żebym nie musiał ci karku naprostować.
MARTIN Jasne, jasne...
VOJA Ależ z ciebie, kurwo, profesjonalistka! Chwila, moment, stop!
KATARINA Co jest, przestraszyłeś się...
VOJA Nie ma takiej szansy. Ale nie ma też dobrego streep-tease’u bez podkładu. (wyjmuje komórkę i dzwoni) Halo, Maria, wystaw głośniki na parapet i puść trębaczy... Wiem, skąd są zakłócenia, ale nie mogę tego naprawić bez podkładu... W dupie mam sąsiadów, wystawiaj, żebym nie musiał schodzić, kurwa twoja mać plebejska! (przerywa połączenie i zwraca się do Katariny) Zaraz będzie muzyka...
KATARINA Gdybym mogła wybierać...
VOJA Nie możesz. A teraz wracaj do roboty.
Nagle rozlega się muzyka trębaczy. Przeraźliwie głośno.
VOJA O to chodziło!
Katarina kontynuuje streep-tease. Voja nie odrywa od niej oczu. Dżidżi wstaje z nożem w ręce, wacha się. Voja podchodzi do Katariny, obmacuje ją. Dżidżi nadal jest niezdecydowany. Nigdy jeszcze nie zabił. Voja obala Katarinę na ziemię. Dżidżi nadal nie wie, co robić. Voja zaczyna pieprzyć Katarinę. Dżidżi wreszcie się zdecydował. Zadaje Voji kilka ciosów nożem w kark, w plecy, gdzie popadnie. Martin szybko podbiega do Miny, która nadal jest półprzytomna. Bierze ją na ręce, niesie do wyjścia. Katarina zrzuca z siebie zakrwawionego Voję. Zbiera swoje ubranie i ucieka z tarasu. Dżidżi zostaje sam. Rzuca nóż. Staje na gzymsie i skacze w dół.
Ciemność. Muzyka trębaczy jeszcze głośniejsza.
Projekcja wideo na telebimie
Mina, Katarina, Martin, Dżidżi i Voja jako nastolatki. Roześmiani. Widać, że to lata osiemdziesiąte. Mnóstwo pięknych kadrów – znad morza, z gór, z uczelni. Wszystko w pogodnej, beztroskiej tonacji. Tylko muzyka nie pasuje. Trębacze dmą na całego!
Scena 2
Wczesna jesień. Późne popołudnie. Mieszkanie w wieżowcu. Duży pokój, prosto urządzony, nie rzucające się w oczy meble. Dwa fotele, kanapa, mały stół, ogromne lustro. Obok okna barek. Z łazienki słychać, że ktoś bierze prysznic, a tymczasem w pokoju trzydziestodwuletni Dino, ubrany w bardzo drogą bieliznę, zastanawia się, który z trzech leżących na kanapie garniturów włożyć.
DINO Przygotowałaś już tę koszulę, Majda?!
MAJDA (z drugiego pokoju) Nadchodzi.
DINO Jak miałem jeden garnitur, ślubny i pogrzebowy, zawsze wiedziałem, w co się ubrać. Odkąd wisi ich w szafie dwadzieścia, nachodzi mnie ochota, żeby wyjść w samych gaciach. Mundur powinienem nosić, a nie to...
Do pokoju wchodzi Majda, pociągająca trzydziestodwulatka. W ręce trzyma wyprasowaną koszulę.
MAJDA Prosiłam cię, żebyś się tu nie przebierał, Sasza cię zobaczy.
DINO Widział mnie bez gaci wcześniej niż ty.
MAJDA Naprawdę przesadzasz...
DINO Przecież bierze prysznic. Co ty sobie myślisz, że puścił wodę i szpieguje nas, stojąc w korytarzu?
MAJDA (podaje Dinowi koszulę) Masz i pośpiesz się z tym ubieraniem!
Podchodzi do mini-baru i nalewa sobie whisky.
DINO Popadasz w paranoję. Jak tak dalej pójdzie, zwariuję. Jest tutaj już dwa dni, ty milczysz, pompujesz whisky, a mnie nie pozwalasz mu powiedzieć. Czy dociera do ciebie, że robi sobie z nas jaja?!
MAJDA On – z nas?
DINO Majda, jestem pewien, że Sasza już wszystko skumał i po prostu napawa się, patrząc, jak się...
MAJDA Proszę, ubierz się wreszcie.
Pauza. Majda i Dino długo i wymownie na siebie patrzą. To zimne spojrzenia. Dino sięga po wieszaki z garniturami.
DINO Który mam włożyć?
MAJDA Byle który, tylko się ubierz.
DINO Nie wychodzi się przed strajkujących w byle czym.
Przez otwarte okno wdziera się głośna muzyka – to trębacze. Dino podchodzi do okna.
DINO (krzyczy) Ciszej tam! (zamyka okno) Wciąż nie mogę zrozumieć, jak im się udało mnie namówić, żebym kupił mieszkanie w tym osiedlu.
MAJDA Ubierzesz się raz wreszcie, ty imbecylu?!
DINO Gdybym jeszcze chwilę poczekał, na pewno miałbym jakiś apartament w centrum.
MAJDA Ale ja nie mogłam czekać, to chciałeś powiedzieć. Ubieraj się, i to już!
DINO (wybiera jeden z garniturów i podchodzi do Majdy. Mówi cynicznie, z premedytacją) Myślę, że ten czarny będzie najlepszy. Zważywszy na sytuację...
MAJDA Sprawdziłeś dobrze, czy w moim pokoju nie zostało coś z twoich rzeczy?
DINO Co na przykład?
MAJDA Na przykład kondomy. Nie wiem, gdzie je chowasz.
DINO Ja przed tobą nie mam żadnych tajemnic.
Majda uśmiecha się ironicznie, popijając whisky. Dino w końcu zaczyna się ubierać. Majda idzie nalać sobie kolejną szklaneczkę whisky.
DINO Majda, wiem, że powrót Saszy lekko cię zdenerwował, ale czy jednak nie przesadzasz?
MAJDA Lekko mnie zdenerwował?! Cóż za eufemizm... Cóż za eufemizm!
DINO W końcu będziemy musieli mu powiedzieć.
MAJDA Może nie będziemy.
DINO A to z kolei co ma znaczyć?
MAJDA To, co słyszałeś, że może nie będziemy musieli mu nic mówić, może nie będę już mieszkać w twoim mieszkaniu, nie będę wykonywać pracy, którą ty mi znalazłeś, nie będę się już z tobą pieprzyć...
DINO Przystopuj. Nagle ci odbiło?
MAJDA Nie tak nagle. Kiedy przed tygodniem Sasza dał znać, że wraca, myślałam, że mam dość czasu, by nad wszystkim się zastanowić i...
DINO I?
MAJDA Wygląda na to, że nie miałam dość czasu.
DINO Majda, rozmawialiśmy już o tym.
MAJDA Wiem, Dino, wiem, że rozmawialiśmy.
DINO Nadal uważam, że powinnaś mu to powiedzieć jak najszybciej.
MAJDA Widziałeś, w jakim jest stanie?
DINO Albo kawa na ławę, albo go okłamujemy.
MAJDA Okłamywaliśmy go przez cały czas.
DINO A ty jesteś pewna, że on niczego nie kuma? I gdzie jest mój krawat?
Majda wściekła patrzy na Dina, idzie do drugiego pokoju.
MAJDA (wychodząc) Siedem lat byliśmy razem, Sasza i ja.
DINO Wliczasz w to, oczywiście, także ostatnie dwa...
MAJDA (z drugiego pokoju) Wliczam.
DINO Przynieś mi ten jasnoniebieski, świetnie pasuje do czarnego garnituru...
Dzwoni jego komórka. Patrzy na ekran i cicho zaczyna rozmawiać, żeby nie słyszała go Majda.
DINO Riczi, co się z tobą dzieje...? Stary, prosiłem cię, żebyś znalazł kurwę a nie doktora fizyki nuklearnej... Jest w porządku...? Serio...? To ta z twojego zadupia...? Wiem, pierwsza klasa. Kiedy przyjeżdżacie? Nie będzie mnie tu, muszę iść do ministerstwa. No co ty... stan wyjątkowy, taksówkarze, którzy nie dostali pozwolenia na pracę, znowu protestują, szlag by ich trafił... Nie twój problem, co z nimi zrobimy, skup się na swoim zadaniu... Niczego nie chcę odkładać. Wrócę, jak tylko skończę, tylko ją przywieź... Radź sobie, wymyśl coś...
Wchodzi Majda z krawatem. Jak tylko ją zobaczył, Dino zaczyna rozmawiać normalnym tonem.
DINO Majda was przywita... Tak, Sasza też tu będzie. Widzimy się. Majda wie, tak, wie... Muszę pędzić.
Majda, wściekła, rzuca krawat na kanapę.
MAJDA Cóż to takiego Majda wie?
DINO Wiesz, że przyjeżdża Riczi, tym razem z dziewczyną.
MAJDA No to wybrał sobie moment...! Żadnego weekendu nie ominie. Czemu nie poprosisz go, by się do nas przeprowadził, żebym wiedziała, na czym stoję.
DINO Jego też...?! Niezły pomysł, mógłby dotrzymać towarzystwa Saszy.
MAJDA Przestań pieprzyć...
DINO A co, chciałabyś, żeby za mojego życia nocował w hotelu, jak przyjeżdża służbowo, tak?
Pauza.
DINO (pokazuje Majdzie krawat, który właśnie zawiązał) Świetnie pasuje, prawda?
MAJDA W sam raz dla policjanta.
DINO Co zrobić, jestem policjantem, a nie modelem.
MAJDA Naprawdę byś mu powiedział?
DINO Sasza był moim przyjacielem.
MAJDA Skoro był, to czemu nim nie jest?
DINO Bo ty i ja tak chcieliśmy, pamiętasz? Mogłem mu napisać w liście.
MAJDA I mielibyśmy go na sumieniu. Był w samym środku tego gówna...
DINO Nie ja jestem za to odpowiedzialny! I po cholerę pchał się do Iraku? Tu miał wojen pod dostatkiem... Wypruwał sobie żyły, żeby dostać się do tej Ameryki, i kiedy mu się wreszcie udało, nasz wielki pan postanowił zgłosić się do marines! Kretyn, powinien trafić do księgi Guinessa!
MAJDA Pojechał do Iraku, żeby załatwić mi zieloną kartę!
DINO I co, załatwił? Załatwił sobie mózg, na amen, mnie też za chwilę wykończy.
MAJDA To sprawa odpowiedzialności. Nie rozumiesz, że...
DINO Ja nie rozumiem, co to odpowiedzialność! Ja! W takim razie, gdzie my teraz jesteśmy? U wujka Dina, moja droga, wszyscy jesteśmy u wujka Dina, w studwudziestokwadratowym mieszkaniu. Sasza też tu jest, a nie powinien być!
Majda siada na kanapie.
MAJDA Boli mnie głowa. Nalej mi.
DINO Upijesz się.
MAJDA To co?
Dino bierze butelkę i siada obok Majdy. Nalewa, odstawia butelkę i zaczyna jej masować skronie.
DINO Jesteś spięta, daj sobie luzu.
MAJDA Nie mogę.
DINO Tamtego pierwszego wieczora też byłaś pijana. Pamiętasz?
MAJDA Wszystko pamiętam.
Dino delikatnie przytula Majdę. Można odnieść wrażenie, że sprawia jej to przyjemność. Cichną odgłosy z łazienki. Majda nagle odpycha Dina.
MAJDA Odpuść sobie. Przestał się kąpać, zobaczy nas.
DINO E, do kurwy nędzy z tym wszystkim!
Wstaje, nalewa sobie whisky i najwyraźniej zdenerwowany wypija ją duszkiem. Odzywa się jego komórka, a on odbiera.
DINO (do telefonu) Zaraz schodzę. (do Majdy) Samochód już jest. Muszę iść. (rusza do drzwi, ale staje na moment w progu) Jeśli dzisiaj też się upijesz, proszę cię, dla odmiany wyrzygaj się na Saszy łóżko, a nie moje. Żeby nie nabrał podejrzeń...
MAJDA Cyniczny pętak!
Dino szybko wychodzi z mieszkania. Majda ciska szklanką, ale jego już nie ma. Szklanka się rozbija. Majda wstaje, podchodzi do okna, nalewa sobie whisky do nowej szklanki i wpatruje się w dal. W łazience panuje całkowita cisza. Do pokoju wchodzi Sasza, jest w szlafroku kąpielowym. Majda zauważa go.
MAJDA O, już się wykąpałeś. Była ciepła woda? Za krótki na ciebie ten szlafrok. Kupię ci inny.
Nieprzyjemna cisza. Sasza ręcznikiem suszy włosy.
MAJDA Wieczorem przyjeżdża Riczi. Będzie u nas spał.
SASZA Jego, na szczęście, wystarczająco długo nie widziałem.
MAJDA Teraz też nie musisz, jeśli nie chcesz.
SASZA A gdzie pan gospodarz?
MAJDA Wezwali go pilnie z powodu jakiegoś protestu.
SASZA Pana wiceministra.
MAJDA Może byśmy wyszli gdzieś we dwoje?
SASZA Nie, dzięki, nie śpieszy mi się do wyjścia. (podchodzi do barku, nalewa sobie whisky)
MAJDA Sasza, nie możesz pić, z powodu leków. Ja też już nie będę...
Próbuje odebrać Saszy szklankę, ale bez skutku.
MAJDA Jesteś pewien, że nie chcesz wyjść?
SASZA Jak najbardziej.
MAJDA Idę do siebie. Pójdziesz ze mną?
Patrzy na Saszę. On macha ręką, żeby szła bez niego. Majda wychodzi do swojego pokoju. Sasza popija leki szklaneczką whisky, po czym podchodzi do okna, otwiera je. Muzyka trębaczy staje się nieprzyjemnie głośna.
Wchodzi Riczi, a z nim Ksenia.
RICZI O-pa, o-pa, ale wesoło! (zauważa rozbitą na podłodze szklankę) O, i skorupy pod nogami. Ktoś tutaj szalał przy dźwięku trąb. (do Kseni) Uważaj, skarbie, na szkło, żebyś się nie poraniła. Tak, tak... patrz dookoła. O właśnie tak, ty moja mądralo... Sasza, no proszę, naprawdę żyjesz. Arabowie nie zdjęli ci skalpu. Trzymają się od nas, niezaangażowanych, z daleka, nie są Indianami... No chodź, niech cię uściskam.
Nachalnie obejmuje Saszę, który jest tym całkowicie niezainteresowany.
RICZI Czemu nic nie mówisz, zapomniałeś języka w gębie? Nie widzieliśmy się dwa lata. (ogląda swoje buty) No proszę, załatwiłem sobie skórzane podeszwy. Skąd tu tyle szkła, chyba nie doszło do rękoczynów, co? A może dopadła cię weselna nostalgia... Czas, żebyś się ożenił. Jesteśmy rówieśnikami, trzydzieści dwa lata na karku, w sam raz na przedłużenie gatunku... Chociaż w moim przypadku ta granica wieku może się jeszcze wydłużyć o rok, dwa, dobrze się trzymam... Pijesz i nie zapraszasz do picia, frajerze. Uff, ale mam pragnienie. (nalewa sobie. Zwraca się do Kseni) Ksenia, skarbie, ty whisky nigdy nie odmawiasz, jeśli dobrze cię znam. Wujek Riczi już podaje. Odsuń się, błagam, od tych skorup, coś się tak przykleiła do tych drzwi. Ależ te współczesne dzieciaki gardzą skórzanym obuwiem... (podaje Kseni szklankę, chce wznieść toast, ale nikt nie reaguje) Na zdrowie, kochani... (wypija whisky) Dobry palący napitek, naprawdę dobry. Doprasza się o zagryzkę. Zajrzyjmy do kuchni. (wychodzi)
Sasza zamyka okno. Muzyka trębaczy cichnie. Ksenia stawia małą walizeczkę obok fotela, spogląda na Saszę, chce się z nim stuknąć, ale wtrąca się Riczi, który wystawia głowę zza drzwi kuchni.
RICZI Byłbym zapomniał. To jest Ksenia, to Sasza, poznajcie się, ucałujcie i tak dalej... Sasza, mogę wziąć tę szynkę z lodówki?
Wychodzi, ale tylko na krótko. Ledwo Ksenia otworzyła usta, a już Riczi znów się wtrąca.
RICZI Kochani, a może wy też jesteście głodni, zrobić wam po kanapce? Pyszna szyneczka. Dodam trochę majonezu, keczup, ser, będzie wypasiona, co?
KSENIA Nie, dzięki.
RICZI Boże, Ksenia, siadaj, czemu stoisz. Na fotelu nie ma szkła. Tutaj zasady gry są proste. Celujesz w głowę, a nie w masę mięsa... Sasza, nalej dziewczynie drinka, bądź dżentelmenem. Naprawdę nie chcecie kanapki? Dobra, nie naciskam.
Wychodzi. Nareszcie! Ksenia nadal stoi. Sasza patrzy na nią i pokazuje ręką, by usiadła w fotelu naprzeciwko tego, przy którym postawiła walizeczkę. Bierze od niej pustą szklankę i podchodzi do barku.
SASZA Czego się napijesz?
KSENIA (siadając na kanapie) Wszystko jedno.
SASZA Wszystko jedno z lodem czy bez?
KSENIA Wszystko jedno.
Sasza nalewa whisky Kseni i sobie. Podchodzi do kanapy, podaje Kseni szklankę i siada na fotelu.
SASZA Proszę.
Z kuchni słychać hałas walących się naczyń i rozbijających talerzy.
RICZI (z kuchni) Ki diabli! Kto tak poukładał te talerze?! Kurna...
Hałas nie ustaje. Do pokoju wchodzi Majda, podchodzi do barku, sięga po butelkę whisky, widzi, że jest pół pusta, mierzy wzrokiem Saszę i Ksenię, po czym nalewa sobie drinka.
MAJDA Riczi, słyszałam cię, jak tylko stanąłeś w drzwiach, kretynie! Przestań żreć nogami...
Podchodzi do fotela. Zauważa walizeczkę Kseni. Odpycha ją nogą i siada na fotelu naprzeciwko Kseni. Z kuchni znów słychać hałas.
MAJDA Boję się wejść do kuchni, jak on tam jest. (do Saszy) Daj mi papierosa, proszę.
Sasza zapala papierosa i podaje go Majdzie. Ona chciałaby podziękować, ale wchodzi Riczi z ogromną kanapką na talerzu.
RICZI Cukiereczku, ty też tu jesteś, świetnie. Ja pierdolę, skoro ustawiasz talerze w mozaikę, nic nie mogłem poradzić...
MAJDA Zanieś je do pralki, nastaw na wirowanie, mniej będzie hałasu.
BUŁA Zrobić ci kanapeczkę? Szyneczka, serek, keczupik... Jedno zdrobnienie smaczniejsze od drugiego... Musisz jeść, zobacz, jak wychudłaś. A skąd się wzięła ta głęboka niechęć do uśmiechu? Chciałbym zobaczyć twoje białe ząbki! (podaje Majdzie kanapkę) Spójrz, jak prosi, zjedz mnie, zjedz...
MAJDA Ty naprawdę dopraszasz się, żebym chlusnęła w ciebie tą whisky.
RICZI O nie. Swoją amunicję zachowaj dla Dina. (natychmiast orientuje się, że palnął o jedno słowo za dużo, spogląda na Saszę) To znaczy, dla Saszy... Och, te pojedynki namiętności... Mam na myśli miłosną namiętność, oczywiście. (traci rezon) Myślę, więc jestem.
KSENIA Riczi, chciałabym, żebyś mi pokazał pokój, jestem zmęczona.
RICZI Ledwo zamknęły się za nami drzwi, a ona już chce spać. Ech wy, nóżki moje, nóżki... Mówiłem ci, żebyś nie piła tyle po drodze. Kochani, w czasie całej naszej wielogodzinnej jazdy autostradą żłopała alkohol bez opamiętania. Wy dwoje zresztą też jesteście nieźle podlani Jasiem Wędrowniczkiem. W tym domu zawsze wszyscy solidnie pociągali z flaszki. Jak się ma, to się może... Ksenia, idziemy do łóżka... Zaraz, zaraz... Majda, czy Sasza zapoznał cię z Ksenią?
MAJDA Ten zaszczyt spotkał mnie jedynie w przypadku jej walizeczki.
RICZI Tutaj tylko ja mam dobre maniery. Poszerzymy więc nasze pole widzenia. Majda, to jest Ksenia, Ksenia, to jest Majda, i to by było na tyle... Ksenia i ja tutaj dziś przenocujemy, jak wiecie. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu.
SASZA Nawet gdybyśmy mieli, mieszkanie i tak jest Dina.
MAJDA Sasza!
RICZI (do Saszy, żartem) Ja też nienawidzę kamieniczników wynajmujących mieszkania. (śmieje się)
MAJDA (do Ricziego) Panienka czeka, żebyś jej wskazał pokój!
RICZI (do Kseni) No tak, nóżki nam się zmęczyły... Idziemy. A walizeczka?! Jakbyśmy mogli pójść bez naszej walizeczki. Spore pieniądze poszły na jej zawartość. No to ja ci błyskawicznie pokażę pokoik, a potem wreszcie spokojnie rzucę się na jadło. Jelita przykleiły mi się do kręgosłupa...
Ksenia bierze walizeczkę i wychodzi w ślad za Riczim do pokoju gościnnego.
MAJDA Naprawdę jesteś czasem niemożliwy z tym ciągłym przypominaniem, że to mieszkanie Dina. Facet przyjął nas pod swój dach za darmo...
SASZA Ciebie przyjął...
MAJDA Ile razy mam ci powtarzać? Zostałam sama jak palec! Wyjechałeś, Sasza! Nie potrafię żyć sama!
Pauza.
MAJDA Przenieśmy się natychmiast do hotelu, a jutro zacznę szukać mieszkania... Chodźmy stąd...
Sasza patrzy na nią, po czym wypija drinka.
MAJDA To ty mnie do tego przyzwyczaiłeś, Sasza. Przyzwyczaiłeś mnie do bycia zależną od innych.
Wchodzi Riczi, zmierzając do kuchni.
RICZI Majda, czemu i ty nie udasz się na zasłużony popołudniowy odpoczynek? Wiesz, że w tych twoich pouczających kobiecych piśmidłach piszą, że sen jest niezwykle ważny dla współczesnej kobiety pracującej...
Majda zdejmuje kapeć i ciska nim w Ricziego. Ten ucieka do kuchni.
MAJDA Pieprzysz bez opamiętania, ty logoreiczny potworze!
Wstaje, by podnieść kapeć z podłogi, odwraca się w stronę Saszy, po czym idzie do swojego pokoju. W tym samym momencie wchodzi Riczi, niosąc szklankę mleka.
RICZI Mało brakowało, a by mnie trafiła. Doskonali umiejętności w trafianiu do celu. Jest pełna energii! Moja dziewczyna to też niezła dupa, ale za dużo pije. Wszystko po kolei. Jak smok. Pamiętasz tę małą z naszego gimnazjum? Tę, co zatruła się alkoholem na balu maturalnym? Gdyby miała żołądek Kseni, z pewnością by przeżyła. Mnie uratowało mleko. Gdy się upiję, ucinam to szklaneczką mleka... Dołączysz się? Ależ jestem zmęczony, ledwo gadam. Ale nie mogę głodny pójść do łóżka, i tyle. Ty też nie możesz spać, co? Masz problem z adaptacją i tak dalej... Spytaj Dina, może ci znaleźć pracę w sekundę. Masz doświadczenie w posługiwaniu się bronią. Nie musisz pracować w policji, domagaj się czegoś innego. Firma ochroniarska, osłanianie przewozu pieniędzy i takie tam bzdety... Jeśli jesteś uczulony na broń, niech cię weźmie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zostaniesz urzędnikiem. Sam widzisz, jak ustawił Majdę. Telewizja, marketing, doskonała pensja, prowizje, wszystko na pokaz. Zaraz się czujesz innym człowiekiem... A tak przy okazji, może skosztujesz kanapkę?
Sasza wciąż milczy. Riczi rozwala się na kanapie. Zaczyna jeść.
RICZI Kto nie chce, nie je, kij mu w dupę, jakby z poetycką werwą powiedziała moja matka... I co, pewnie nie zadzwoniłeś do rodziny, że już jesteś? Nie?! Kurwa, jakbyś mieszkał w jakiejś nędznej chałupie na końcu świata. Ale ja cię tam zawiozę. Dwie godziny jazdy. Wszyscy pewnie już powariowali ze zmartwienia. Na pewno każdej nocy oglądają CNN.
Kolejna długa pauza.
RICZI I co to teraz ma być, jakieś dąsy...? Zły jesteś na mnie? Powiedz coś, język ci chyba kołkiem w gębie nie stanął. Dbam o ciebie, podprowadzam ci laskę, a ty tak...? No dobra, dobra... Tylko żebyś wiedział, Ksenia trzeźwieje, jak tylko otrzyma zadanie do wykonania. Na sygnał „seks” zamienia się w prawdziwe cudo! Ma doskonałe warunki, sam widziałeś. Piersi, nogi, pupa, wszystko pod kontrolą najwyższych wartości, po prostu towar eksportowy...
Sasza wstaje, podchodzi do barku, nalewa sobie whisky, wraca i siada na fotelu naprzeciwko Ricziego.
SASZA To przecież twój towar.
RICZI E tam, mój... Nasz... Czy Riczi kiedykolwiek był egoistą?!
SASZA A Majda?
RICZI Majda będzie teraz spać... Zamknąwszy oczy na całe zło.
SASZA Dzięki, poeto, nie zamierzam amortyzować twojego towaru. Zapłaciłeś za to uczciwie.
RICZI Mało powiedziane.
SASZA Nie mam pieniędzy na takie numery...
RICZI Ty nie masz pieniędzy! Ciężko sobie wyobrazić... Nawet te nasze czarnuchy, które mają się zajmować (naśladuje typowego oficjela ONZ do spraw byłej Jugosławii) „implementacją porozumień pokojowych wśród lokalnych mieszkańców i wszelkich innych osób”, nawet oni nie wiedzą, na co rozdać pieniądze, a ty, ty, za którym beduini uganiali się po pustynnych piaskach, żeby cię skrócić o głowę, zgrywasz teraz golca. Riczi nie jest idiotą. Ale nie domagam się zaliczki. Mam kasę...
SASZA Widzę, że masz.
RICZI Coś ci nie pasuje?
Pauza.
SASZA Biznes wciąż się kręci?
RICZI Kiedy Dino powiedział mi, że jesteś totalnie spłukany, muszę przyznać – nie uwierzyłem. Po takim gównie zostałeś bez forsy. Amerykanie nie robią sobie jaj z armii, wiem to na pewno, chyba że... Nie nazywam się Riczi, jeśli ty, właśnie ty, na tym zadupiu nie wciskałeś im naszych bałkańskich patetycznych, politycznych kawałków...
SASZA Nie chcesz czy nie możesz odpowiedzieć?
RICZI Chodzi ci o pracę, tak? Chciałbyś znów do nas dołączyć? Od razu mówię: nie mam nic przeciwko temu. Tylko nie wiem, jakby Dino zareagował. Ostatnim razem zostawiłeś go na lodzie i uciekłeś do Ameryki.
SASZA To byli żywi ludzie.
BUŁA To były dziwki, kretynie. Miałeś je tylko przerzucić przez granicę, włos by ci z głowy nie spadł.
SASZA Przecież znalazł się i dla nich kierowca.
RICZI Znalazł się, jasne, że się znalazł.
Pauza.
RICZI Prędzej wykituję, niż skumam, czemu Dino wciąż cię tu trzyma. Lepiej by podłożył bombę pod swoje łóżko. A może, kto wie, znów znajdziecie wspólny język. Może dzięki Majdzie odbudujecie zachwiane zaufanie między sobą.
SASZA A ty uważasz, że Majda by to dla nas zrobiła?
RICZI Ona? Ona by niejedno dla was dwóch zrobiła.
Sasza podchodzi do Ricziego. Stają twarzą w twarz. Sasza złośliwie trąca talerz Ricziego – kanapka spada na podłogę.
SASZA Ups!
RICZI Pieprz się, pedale! Tym razem naprawdę przeholowałeś. Umieram z głodu, ty gnojku... (zbiera resztki kanapki z podłogi) Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz? Patrz, co narobiłeś... (z resztkami kanapki w ręce wstaje z podłogi) Przez całe życie robiłeś mnie w konia, a teraz przyjrzyj się dobrze. Ja wyszedłem na ludzi, ty nie. Gdybyś słuchał Dina, nie wpadłbyś w gówno po uszy.
SASZA Nie wiem, o jakim gównie myślisz.
RICZI Wiesz, doskonale wiesz! Nie jesteś wariatem. Tylko udajesz...
Do pokoju wchodzi Majda. Ubrana w wyzywającą czarną sukienkę. Podchodzi do lustra, teatralnie układa włosy.
RICZI Oppa! Myślałam, że śpisz, a tu laska w kiecce, no proszę! Dokąd biegniesz, czerwony kapturku?
MAJDA Ponieważ wilki już dawno ewakuowały się z tego mieszkania, wychodzę sama.
RICZI Sama do ciemnego lasu?
Majda podchodzi do Ricziego. Opiera się rękami na fotelu i rzuca mu prosto w twarz.
MAJDA Chcesz iść ze mną, ty, taki groźny gajowy?
Riczi jest zaskoczony. Nie odrywa wzroku od dekoltu Majdy, który ma tuż przed oczami.
MAJDA Cóż za przepastna cisza.
RICZI Jeśli on nie ma nic przeciw...
MAJDA Nie ma.
RICZI Myślisz że...
MAJDA Co?
SASZA Pyta cię o Dina.
RICZI (zdenerwowany) Ty wiesz, o co ja ją pytam?! Krążąc po Iraku, odkryłeś w sobie parapsychologiczne talenty. Facet czyta myśli, no proszę! Nawijasz jak potłuczony, a Majda wciąż cię toleruje. (do Majdy) Chylę przed tobą czoło, słowo.
SASZA Zabieracie z sobą Ksenię?
RICZI Mam ją pijaną taszczyć tu z powrotem? O nie!
SASZA Ją pod jedną pachę weźmiesz, a Majdę pod drugą.
MAJDA (odwraca się do Saszy) Fuck you! (do Ricziego) Zmywamy się.
Wychodzi. Riczi idzie za nią. Nie przestaje gadać. Wychodzą, a on wciąż swoje. Słychać ich nawet za drzwiami.
RICZI Chwila, moment, tylko włożę marynarkę. Ależ z ciebie napalona baba! Jasne, jasne, wszystko gra, jak cię wszyscy zostawili na lodzie, to nawet Riczi jest super. Zero charakteru. A tak przy okazji, powiedz, czy włożyłaś wonderbrę i dlatego twoje cycki tak sterczą, czy Dino zainwestował w silikon? Żeby nie przywitał Saszy z pustymi rękami. Taki prezent dla przyjaciela... Ależ ty masz dekolt, do jaj... To znaczy nie, nie chciałem powiedzieć, że cycki zwisają ci aż do jaj, przeciwnie... Zaraz, przecież ty nie masz jaj... Znowu coś pieprzę?!
W końcu zapada cisza. Sasza zdenerwowany. Idzie do toalety. Wchodzi Ksenia. Rozgląda się po pokoju, widzi, że jest pusty. Idzie do barku. Ubrana w długi podkoszulek, pod nim ma tylko białe koronkowe majteczki. Nalewa sobie whisky i duszkiem wypija. Nalewa raz jeszcze i siada w fotelu. Wchodzi Sasza. Dopina rozporek. Zauważa Ksenię. Czuje się niezręcznie. Ona też.
SASZA Wybacz, że...
KSENIA To ty wybacz. Wiesz, tam nie ma alkoholu.
SASZA Ale tu zawsze jest. Na zdrowie!
Ksenia stuka się z Saszą. A on zapala papierosa.
KSENIA Dolać ci?
SASZA Dzięki, sam dam radę.
Zostawia papierosa w popielniczce, bierze flaszkę whisky z barku i swoją szklankę, stawia to wszystko na stole i siada na kanapie. Chociaż jego papieros wciąż tli się w popielniczce, zapala kolejnego.
KSENIA Jesteś zdenerwowany?
SASZA Nie, czemu?
KSENIA Poprzedni papieros wciąż jeszcze się tli.
Sasza gasi papierosa.
KSENIA Wybacz, jeśli moja dociekliwość cię denerwuje.
SASZA Nie zauważyłem, żebyś była szczególnie dociekliwa.
KSENIA Ale będę.
Sasza gasi niedopalonego papierosa.
KSENIA Riczi mówił, że byłeś w Iraku.
SASZA Byłem.
KSENIA Jak tam trafiłeś?
SASZA Przed dwoma laty wygrałem na loterii Zieloną Kartę. Kiedy już wyjechałem, okazało się, że nie mogę ściągnąć Majdy. I wtedy pewien adwokat opowiedział mi o ulgach, które dostają marines. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. W telewizji ta wojna wyglądała jak bułka z masłem w porównaniu z naszymi.
KSENIA A na drugi rzut oka?
SASZA Nie nadaje się na opowieść.
KSENIA Zabiłeś kogoś?
SASZA Zawsze jesteś taka dosłowna?
KSENIA Nie. Ale ty...
SASZA Co ja?!
KSENIA Działasz na mnie uspokajająco.
SASZA Dziwne.
KSENIA Co?
SASZA Ja też miałem podobne wrażenie, kiedy zobaczyłem cię dziś wieczorem.
KSENIA No proszę! Ludzie zazwyczaj są przy mnie spięci.
SASZA To porozmawiajmy o tobie.
KSENIA Możemy, jeśli dasz mi papierosa.
Sasza zapala papierosa dla Kseni.
KSENIA No to wal! Pierwsze pytanie.
SASZA Czemu się kurwisz?
KSENIA (krztusi się papierosowym dymem) Muszę przyznać, że to było naprawdę bezpośrednie.
SASZA Mogę złagodzić sformułowanie.
KSENIA Nie ma potrzeby. Kurwię się dla szmalu.
SASZA Jakaś smutna historia?
KSENIA Niespecjalnie. Po prostu nie mam forsy. W małym miasteczku, jak padnie jedyna fabryka, wszyscy potem zdychają. Banał...
SASZA W takim miasteczku wszyscy wszystko wiedzą?
KSENIA Nie wszystko. Kiedy tam jestem, odpoczywam. Tam Riczi jest oficjalnie moim chłopakiem.
SASZA A tu alfonsem.
KSENIA Nazwijmy to biznesowym wsparciem z metropolii.
SASZA Ile dostaniesz, jeśli Majda przyłapie mnie z tobą?
KSENIA Mówiłam, że wszystko jest zbyt czytelne, ale Riczi nikogo nie słyszy w tym hałasie, który sam powoduje.
Pauza. Ksenia podchodzi do Saszy, sięga po butelkę, nalewa sobie whisky. Sasza sugeruje, by usiadła obok niego.
SASZA Ile?
KSENIA Na moje wyczucie, całkiem sporo.
SASZA Potrzebujesz tej forsy.
KSENIA Jeszcze jak.
SASZA A jednak mówisz mi to wszystko. Czemu?
KSENIA Nie wiem. Pewnie szajba mi odbiła.
SASZA A ja myślałem, że ci się podobam. Jak chcesz spędzić czas, póki oni nie przyjdą?
KSENIA Waham się.
SASZA Wezwij ich. Daj im znak, musieliście się jakoś umówić.
Ksenia sięga po telefon.
KSENIA Naprawdę chcesz, żebym ich wezwała?
SASZA Do dzieła!
Ksenia dzwoni i natychmiast przerywa połączenie.
SASZA To wszystko?
KSENIA Tak. Pytałeś mnie, jak chcę spędzić czas...
Patrzy na Saszę. Całują się. Namiętnie i szczerze.
SASZA Dawno już czegoś takiego nie czułem.
KSENIA Czego?
SASZA Życia.
KSENIA Kpisz sobie?
SASZA Wyglądasz tak młodo.
KSENIA Gdybyś tyle w siebie zainwestował, też byś tak wyglądał. Mam trzydzieści dwa lata na karku.
SASZA I wszystkie na swoim miejscu.
KSENIA To miało zabrzmieć jak komplement?
SASZA Z punktu widzenia byłego marines, to jest powiedziane naprawdę romantycznie.
Jeszcze jeden namiętny pocałunek. Długi.
KSENIA Śmiesznie wyglądasz w tym kusym szlafroku.
SASZA To zdejmij go.
Ksenia delikatnie zdejmuje z niego szlafrok. Sasza jest zupełnie nagi. Nie przestają się całować. Sasza nagle wszystko przerywa.
KSENIA Co jest? Wojenne frustracje?
SASZA Coś w tym rodzaju.
KSENIA W takim razie musisz wiedzieć, że zważywszy na istotę mojej pracy, nie jestem przyzwyczajona rozmawiać z nagimi mężczyznami. Moje działania polegają głównie na komunikacji niewerbalnej...
SASZA Chcesz, żebym się ubrał?
KSENIA Chcę, żebyś mi powiedział, co jest grane.
Pauza. Sasza się waha. Chciałby coś z siebie wyrzucić, ale...
SASZA Postrzeliłem jakiegoś uczniaka w Bagdadzie, przy wejściu do zielonej strefy. Wyglądał jak bombiarz-samobójca, a naprawdę to był gruby dzieciak biegnący za psem, który urwał się ze smyczy. Ten chłopiec podszedł nagle tak blisko... Okazało się, że jest synem jakiegoś miejscowego polityka, na którym Amerom bardzo zależało. Chociaż działałem zgodnie z procedurami, trzeba mnie było usunąć. A ja świetnie się nadawałem do usunięcia...
KSENIA Twoja opowieść jest strasznie patetyczna, przyznasz.
SASZA Nie przeszkadza ci to, że zabiłem dziecko?!
KSENIA Po dwóch aborcjach nie mam do tego żadnego stosunku.
SASZA Tak sądzisz?
Podchodzi do okna. Otwiera je. Nie słychać już trębaczy.
SASZA Nie powiedziałaś mi jeszcze, ile obiecali ci za to, że na zawsze usuniesz mnie z życia Majdy?!
KSENIA Pięć tysięcy euro.
SASZA To nie tak dużo. Ale należy je wydać.
Nagle wchodzi na parapet okna i skacze.
KSENIA Ty pieprzony kretynie!
Jest kompletnie zaskoczona. Wstaje, idzie do okna. Wygląda, po czym je zamyka. Podchodzi do kanapy, ręce jej się trzęsą. Sięga po drinka i raptownie go wypija. Siada na kanapie, kuli się i naciąga podkoszulkę, chowając nogi.
Projekcja wideo na telebimie
Dino, Sasza, Riczi, Ksenia i Majda jako nastolatkowie. Są roześmiani. I znów rozpoznajemy lata osiemdziesiąte. A oni kąpią się w basenie. Słychać ostrą muzykę.
Scena 3
Kafejka w piwnicy wieżowca. Pusto, nie ma gości w to późne popołudnie. Za barem stoi Iva, ma trzydzieści lat, świetnie wygląda. Ubrana tak, jak nakazuje aktualna moda wśród nastolatek, więc wygląda dużo młodziej. Ostra muzyka wypełnia przestrzeń. Perkusja, to ona jest ważna.
Wchodzi Biksa, trzydziestoletni ochroniarz, wygląda, jakby przed chwilą skończył szkolenie FBI. Iva nie reaguje na jego wejście. Biksa węszy, rozgląda się wokół, coś sprawdza. Podchodzi do konsoli, chce wyłączyć muzykę.
BIKSA Co za gówno! To ma być muzyka?! Gasimy!
IVA Co to jest... Jest, kretynie, to czasownik pomocniczy... Sam jesteś, my jesteśmy, wy jesteście, oni są...
BIKSA Dobra. Co to jest za gówno, a nie muzyka! Teraz dobrze?
IVA Jeśli pominiemy fakt, że przerwałeś mi słuchanie...
Znów nastawia głośno muzykę. Biksa nadal węszy po kafejce.
BIKSA Ścisz chociaż trochę, serce mi skacze od tej bas-gitary.
IVA Słucham?
BIKSA Ścisz to!
Iva nadal czyści bar, nie reagując na prośbę Biksy. Biksa jest już wyraźnie zdenerwowany. Chciałby ściszyć muzykę, podchodzi więc do instrumentarium, ale Iva posyła mu znaczące spojrzenie.
BIKSA Chcę tylko przyciszyć.
Iva macha ręką, Biksa ścisza muzykę.
BIKSA Odkąd ty słuchasz tego szajsu, kurwa!
IVA To CD dała mi siostra, mówi, że znów jest na topie.
BIKSA Znów, ciekawe! Szemranie i szarpanie gitary basowej to był kiedyś hit?!
IVA Lata osiemdziesiąte. Nowa fala...
BIKSA To epoka poprzedzająca narodziny mistrza Biksy.
IVA Wyobraź sobie taką scenę: matka przystawia cię do piersi i puszcza ten kawałek. To musiało być ekstra.
BIKSA A trębacze nie wystarczyliby do karmienia? Powinnaś spróbować.
IVA Pieprz się, pedale!
Jest wyraźnie poddenerwowana. Jeszcze chwila, a zacznie płakać.
BIKSA No proszę... Odkąd twoja siostra urodziła, tylko o bachorach myślisz... Ale nic nie robisz w tym kierunku. W końcu Zioma to nie jedyny facet na świecie...
IVA Przestań pieprzyć.
BIKSA Nie pieprzę. Rzucił cię, ale zostawił niezły posag... Boski!
IVA Mówiłam: przestań pieprzyć!
BIKSA Kupił ci facet bar, nie musisz mu płacić...
IVA Wszystko wiesz.
BIKSA Wiem, bo to ja zbieram haracz. A ty nie płacisz! Szczerze mówiąc, jeśli komukolwiek udało się spieniężyć to... no wiesz co, to tylko tobie.
IVA Zamknij się, kretynie!
BIKSA Nawet kwiat nie rodzi bez pszczoły, a co dopiero kobieta.
IVA No to powiedz mi, kto mógłby chociaż pomyśleć, nie mówiąc już o tym, żeby odważył się mnie dotknąć, o byłej dziewczynie Ziomy?
BIKSA Przesadzasz, Zioma by się ucieszył, gdybyś znalazła sobie męża...
IVA Na co mi mąż, żeby mnie bił i ciągnął do łóżka za friko...
BIKSA Ty niczego nie robisz za friko...
IVA Dziecko potrzebuje matki, a wy, mężczyźni, jesteście w tym przypadku czystą nadwyżką.
BIKSA No proszę, ależ my jesteśmy wyemancypowani...
IVA Spójrz na moją siostrę Katię. Latami pieprzyła się w Pradze, rozbierała przed siakim i owakim, bez różnicy, i zamiast się tam osiedlić, wróciła tutaj z powodu tego kretyna, który jak tylko przyjechali, wydał wszystkie pieniądze na jakieś gówniane akcje. Sprowadziła też dziecko, które mogło tam dostać czeskie obywatelstwo. Mniejsza zresztą o czeskie! Szengeńskie!
BIKSA Faktycznie, głupia gęś...
IVA Ona i ten jej mężuś, biedaczyna... I co teraz ma? Gówno!
BIKSA Aleś ty wulgarna.
IVA Nieodpowiedzialny podlec! A ona musi zaczynać od początku, harować, i to tutaj...
BIKSA Rzuciła go?
IVA Pewnie tak, skąd mam wiedzieć.
BIKSA Chwila, moment, tak czy nie?
IVA Co cię to obchodzi...
BIKSA W porządku jest ta twoja siostra. Widziałem jej występ. Rozkłada faceta na amen...
IVA Mogłaby być twoją matką.
BIKSA Jaką znów matką, co ty pieprzysz. Moja stara ma wąsy i cycki do pięt...
Z zewnątrz słychać parkującego jeepa. Kiedy silnik cichnie, słychać charakterystyczny pisk. Biksa wzdryga się i rusza na obchód lokalu.
BIKSA Przyjechał Zioma.
IVA Jego alarm. Dziwi mnie, że wyprowadził swojego cherokee z garażu.
BIKSA To jedyny samochód, który jest opancerzony. Za chwilę się tu zjawi, a ja jeszcze nie skontrolowałem obiektu.
IVA Co jest grane? Opancerzony jeep, kontrola obiektu?!
BIKSA Nie wyobrażasz sobie, jakie małe bomby dzisiaj robią. Jak kozie bobki...
Zaczyna rozwalać krzesła.
IVA Powoli, zniszczysz mi cały inwentarz. Kto by miał wypruwać sobie żyły, żeby podrzucić Ziomie bombę.
BIKSA Zabili wczoraj łysego...
IVA Kocura?
BIKSA Owszem, Kocura!
IVA Jak?
BIKSA Podłożyli bombę pod samochód. Kiedy włączył silnik, jebnęło, to mało powiedziane... Żona miotłą przez całą noc go zbierała.
IVA Ty pokręcony imbecylu!
BIKSA No, no, zrobiliśmy się nadwrażliwi... O proszę, nadchodzi. Jeśli cię zapyta, powiedz, że wszystko wywróciłem do góry nogami...
IVA Ja z nim nie rozmawiam.
BIKSA Przystopuj, żeby cię nie załatwił jak ostatnim razem.
Iva patrzy w stronę drzwi wejściowych.
IVA Co to za gnida u jego boku?
BIKSA Jakaś jego krewna...
IVA Za tyłek ją trzyma, kretynie!
BIKSA Daleka krewniaczka... W moich stronach to normalne...
IVA Dosypię mu do whisky trutkę na szczury!
BIKSA Zwariowałaś, powiedział mi, że od dzisiaj będę próbował przed nim każdego drinka!
IVA Już ja was załatwię, jak przyjdzie czas!
BIKSA Ty wariatko!
IVA Gorylu pieprzony!
BIKSA Panuj nad językiem, dobrze ci radzę.
IVA Fuck you!
W trakcie kłótni Ivy i Biksy do baru wbiega, chichocząc, Svetlana, wyzywająco wulgarna dziewczyna, ubrana tak, żeby wszystko było widać, krzykliwie umalowana, w ślad za nią pojawia się natychmiast Zioma, trzydziestoletni, pulchny mafioso, z nieodzownym złotym łańcuchem na szyi. Oboje już trochę wypili, ale nie są pijani, tylko weseli.
ZIOMA (do Ivy i Biksy) Co jest, znów się kłócicie?
BIKSA Trochę, żeby czas szybciej minął.
ZIOMA (do Ivy, udając syk węża) Syczymy, wciąż tylko syczymy...
IVA Lepiej spadaj...
Zioma nagle zmienia nastrój. Podchodzi do Ivy i łapie ją za włosy.
IVA Przestań...
ZIOMA Przepraszam, Ziomo, mówi się: Przepraszam, Ziomo!
IVA Puść mnie.
ZIOMO Nie słyszę cię dobrze. (jeszcze mocniej przytrzymuje włosy Ivy)
IVA Przepraszam.
ZIOMA Przepraszam... Kogo? (wzmacnia uchwyt)
IVA Przepraszam, Ziomo!
ZIOMO Taką cię kocham. (puszcza ją)
IVA Pedali...
Nie zdążyła dokończyć słowa, a już Zioma znów ruszył w jej stronę. Iva się odsuwa.
IVA Przepraszam, Zioma! Naprawdę przepraszam!
Zioma patrzy na Ivę, która spuszcza wzrok. Napięcie rozładowuje Biksa.
BIKSA Szefie, wszystko sprawdziłem.
ZIOMA (warczy, patrząc na Ivę) Kurwa twoja mać...
BIKSA Czysto, na sto procent.
ZIOMA (nadal patrząc na Ivę) Naprawdę wszystko obejrzał?
BIKSA Wszystko wywróciłem do góry nogami...
ZIOMA (wskazując na Ivę) Ją pytam!
IVA Obejrzał, ja też sprawdziłam wszystko rano.
ZIOMA Wciąż tylko robicie sobie jaja. Kocur też był taki, to zrobili z niego taki gulasz, że rodzona żona nie może go poskładać... Jak mnie zabiją, wyzdychacie z głodu! (do Svetlany, próbuje być dowcipnie cyniczny) Prawda, moja daleka krewniaczko?
SVETLANA Słucham?
ZIOMA (do Biksy) Przysięgnij na matkę, że nie tak zaanansowałeś Svetlanę, kiedy Iva cię o nią spytała.
IVA Wiesz, ile mnie to obchodzi, z jakimi gnidami się prowadzasz...?
BIKSA (czuje się nieswojo) Może lepiej pójdę pilnować na zewnątrz...
ZIOMA Chciałbyś chronić swoją dupę teraz, gdy robi się najciekawiej...
IVA Ależ wy jesteście dowcipni!
ZIOMA (do Svetlany) Przedstaw się...
SVETLANA Naprawdę muszę, kotku?
ZIOMA (cynicznie) Musisz, psinko.
Svetlana podchodzi do Ivy. Wyciąga rękę na przywitanie.
SVETLANA Miło mi, mam na imię Svetlana.
Jej ręka zawisa w próżni. Iva podnosi wzrok i śrubuje ją spojrzeniem.
IVA Wiedz tylko, że on (wskazuje na Ziomę) jest typem analnym. Rozerwie ci tę twoją wąską dupeczkę.
ZIOMA No, no, Iva, z ciebie to prawdziwa caryca. Caryca! (do Biksy) Powiedz tylko, że nie jest...
BIKSA Może jednak wyjdę, tylko na chwilę, do klozetu...
ZIOMA W formie jest nasza Iva, w doskonałej formie...
Biksa się śmieje.
SVETLANA (do Ziomy) Skoro już się poznaliśmy, to może siądziemy i napijemy się czegoś? Czy ktoś tu podaje w tym barze?
ZIOMA (do Biksy) Mała też niczego sobie, co?
BIKSA Pierwszy stół jest najpewniejszy.
ZIOMA To będzie ciekawy wieczór...
Zioma i Svetlana siadają. Biksa stoi obok stołu.
BIKSA Co podać?
SVETLANA Czy on jest kelnerem, czy bodygardem?
ZIOMA (do Biksy) Co ty zagrywasz...?
BIKSA Mogę was obsłużyć, skoro już tu stoję...
ZIOMA Spadaj na dwór.
BIKSA Może spróbuję drinka przed...
ZIOMA Tu miałbyś próbować?! Co za kretyn... Wynoś się! Nie odrywaj wzroku od jeepa, nie próbuj nawet mrugnąć, czy to jasne?
BIKSA Jasne! Gdzie jest zaparkowany?
ZIOMA Na ulicy, trochę niżej.
BIKSA Może oczyszczę teren przed barem i go przeparkuję?
ZIOMA Ani się waż go dotknąć! Cherokee prowadzę tylko ja! I nie wpuszczaj nikogo do baru. Czy to jasne?
BIKSA Jasne! A czy mogę najpierw pójść do klozetu? Goni mnie...
ZIOMA Ty gnojku... Zejdź z moich oczu!
BIKSA Dzięki.
Idzie do wyjścia, gdzie na zapleczu jest toaleta. Iva podchodzi do stołu, przy którym siedzą Svetlana i Zioma.
SVETLANA Ja proszę whisky i coca-colę.
IVA Jaką whisky?
SVETLANA Jack Daniels.
IVA To burbon.
SVETLANA Ziomo, czy ona kpi sobie ze mnie?
ZIOMA Aha.
IVA (do niego) Napawasz się, co?
ZIOMA Skłamałbym, mówiąc nie...
IVA Ty przecież nie mógłbyś skłamać!
SVETLANA Naprawdę chce mi się pić...
ZIOMA Dostałaś więcej, niż zasługujesz...
IVA Ty dobrze wiesz, na co zasługuję...
ZIOMA Nie każ mi znowu wstawać...
SVETLANA Skoro już wstajesz, przynieś mi drinka, bo zaschnie mi w gardle...
Zioma niespodziewanie wymierza siarczysty policzek Svetlanie. Svetlana jest przerażona, wstaje, a Zioma z miejsca sprowadza ją do parteru.
ZIOMA (do Ivy) Mnie też przynieś to, co jej!
Iva idzie do barku. Słychać spuszczaną wodę w toalecie.
ZIOMA Gnojek wreszcie skończył. Teraz jesteśmy bezpieczni... Dobrze, że udało mi się dożyć trzydziestki, mając was, idiotów, u boku. (do Svetlany) Ile ty, kiciu-psinko, masz lat...?
SVETLANA (przestraszona i zaskoczona) Tyle co ty...
ZIOMA Ty także! Do której szkoły chodziłaś?
SVETLANA Do Czwartaków.
ZIOMA Nie pytam cię o podstawówkę, tylko o liceum.
Krótka, nieprzyjemna cisza.
SVETLANA (zaczyna płakać) Wcześnie zaczęłam się wypuszczać w miasto.
IVA Bingo, mistrzu!
ZIOMA (do Ivy) Zamknij się, ty wykształcona lalo. I puść jakąś muzykę. Nic dziwnego, że bar słabo funkcjonuje, skoro atmosfera jest jak w klasztorze. (do Svetlany) Oj, Svetlana, Svetlana, ależ z ciebie głupia gęś...
Głaszcze Svetlanę po twarzy i zaczyna ją całować. Ona poddaje się. Iva puszcza muzykę z początku sceny. Zioma się wścieka, wstaje i rusza w stronę barku.
ZIOMA No to teraz masz przechlapane.
IVA Zaraz zmienię, proszę, nie...
Zioma rozbija wieżę.
IVA Nie bij mnie...
ZIOMA Zrobię cię na miazgę...
Do baru wpada Biksa. Jest przejęty.
BIKSA Szefie...!
ZIOMA Co jest, czego się drzesz?
BIKSA Zabrali cherokee!
ZIOMA Co ty gadasz, kto?
BIKSA Psy.
ZIOMA Mojego cherokee?! Pijany jesteś czy naćpany?
BIKSA Ani jedno, ani drugie. Wyszedłem na zewnątrz, samochodu nie ma. Spojrzałem w dół ulicy, a oni auto wciągnęli na platformę i odjechali.
ZIOMA Nie wierzę własnym uszom. Nie wierzę!!!
BIKSA Mam wziąć audi i dopaść ich?
ZIOMA Nie, nie... To nie przejdzie tak łatwo. Sami muszą go odwieźć albo nie nazywam się Zioma. Na to samo miejsce mają go odstawić... (sięga po komórkę i wybiera numer) Gdyby ktoś mi to powiedział wcześniej, nie uwierzyłbym.
Biksa widzi rozwaloną wieżę na podłodze. Spogląda pytająco na Ivę, która macha ręką. Biksa pokazuje jej, że nie jest normalna, a ona jemu – środkowy palec. Biksa robi znak krzyża. W trakcie tej niemej wymiany zdań między Ivą a Biksą, Zioma rozmawia przez komórkę.
ZIOMA Halo, Dino, to ty...? Zioma, tak Zioma... Mam się dobrze, aha... Zabrali mi tylko jeepa, poza tym wszystko w porządku... Nie jestem cyniczny, tylko wściekły! Jak to kto...? Ci twoi kretyni. Cherokee wciągnęli na platformę, proszę bardzo, Biksa wszystko potwierdzi.
Podaje telefon Biksie. Ten bierze komórkę i zaczyna rozmawiać, przyjmując służalczą postawę, jakby rozmawiał z przełożonym.
BIKSA Panie wiceministrze... Trochę mi zaschło w gardle... Dzień dobry, dzień dobry... Nie, nie jest dobry... Zabrali cherokee, tak... Nie wiem którzy to, przysięgam... Nie widziałem, kto z naszych asystował przy parkowaniu... Gdzie ja byłem...? Oddaliłem się za potrzebą... Na dłużej... Skoro pan się uparł, to mówię...
Słychać, że po drugiej stronie połączenia narasta wrzask.
ZIOMA Daj mi go z powrotem, no już.
Biksa podaje Ziomie komórkę.
ZIOMA Nie drzyj się... Jest, jaki jest, Biksę ty mi podsunąłeś... Przestań zwalać winę na niego, tylko sprawdź, kto jest w terenie, natychmiast mają go zwrócić... Nie interesuje mnie strajk taksówkarzy, zabrali go w ścisku, w ścisku niech go oddadzą... Jesteśmy w barze u Ivy. I powiedz im, żeby go odstawili w to samo miejsce, a ten tępy glina ma tu przyjść i mnie przeprosić... Nie zrobię zadymy, obiecuję... Masz moje słowo, jasne... Cześć! (przerywa połączenie) Tylko lekko przywrócę go do pionu. (do Biksy) A ty, gdzie miałeś oczy...
BIKSA Szefie, zabrali go, jak byłem w klozecie...
ZIOMA Jak coś się z jeepem stanie, koniec z tobą! Pamiętasz, jak tę tutaj lalę (pokazuje na Ivę) zmasakrowałem, kiedy go zarysowała?!
BIKSA Nie pamiętam...
IVA Ale ja pamiętam!
ZIOMA Nawet jeepa nie umiesz przypilnować, kretynie!
BIKSA Kto mógł przewidzieć, że ktoś się waży samochód szefa wciągnąć na platformę...
ZIOMA Nie jesteś tu po to, by przewidywać, tylko żebyś miał oczy dookoła głowy. Jeśli ktoś wyceluje we mnie pistolet, masz mnie zasłonić, a nie uciekać do klozetu... Spadaj na zewnątrz!
Biksa usuwa się na dwór. Svetlana wstała, podchodzi do barku.
SVETLANA Ziomo, mogę cię spytać o coś ważnego, tylko żebyś znów mi nie przyłożył.
ZIOMO Pytaj!
SVETLANA Mogę wziąć chociaż coca-colę, pić mi się chce...
Iva wybucha śmiechem, Zioma wymierza policzek Svetlanie, która przewraca się od siły uderzenia. Niosąc w ręce tacę, na której są drinki, Iva podchodzi do Svetlany i polewa ją.
IVA Jeden burbon... I coca-cola!
Svetlana wstaje z trudem. Jest cała mokra.
IVA (do Ziomy, pokazując burbon i coca-colę, które były zamówione dla niego) Mam powtórzyć jej zamówienie?
Zioma bierze burbona, wypija go duszkiem i rusza do stołu, przy którym siedział.
ZIOMA (do Ivy) Przynieś jeszcze jedną kolejkę. (wskazuje na Svetlanę) Jej też daj...
SVETLANA Nie trzeba, rozmyśliłam się w kwestii picia...
ZIOMA Przestań pieprzyć! Widzisz, że jestem cały w nerwach.
SVETLANA (nagle wpada w histerię, jest na granicy płaczu) Ty jesteś w nerwach? Ty?! To spójrz, jak ja wyglądam! Zmasakrowałeś mi szczękę! (próbuje wyjąć z ust protezę)
ZIOMO I kto tu jest winien, skoro w twoim wieku nosisz atrapy...
SVETLANA To ty mi powiedziałeś, żebym sobie wymieniła zęby...
ZIOMO Ale nie mówiłem, żebyś wymieniła wszystkie! Trzy tysiące euro nosisz w szczęce, ty wsioku...
Svetlana wyjęła protezę, pod którą sterczą resztki jej naturalnych zębów.
SVETLANA (trzymając w ręku sztuczną szczękę) Wygląda na to, że pękła. Spójrz!
ZIOMA Spadaj do klozetu, zobacz, jak ty wyglądasz bez tych zębów, jakby cię z pralki wyciągnęli. Ktoś mógłby się przestraszyć... Doprowadź się do ładu, spierz plamy, wysusz się, wyprasuj, rób, co możesz, tylko zejdź mi z oczu w takim stanie!
Svetlana idzie zapłakana do toalety. Pauza. Iva i Ziomo wreszcie sami.
IVA Tym razem przeszedłeś samego siebie...
ZIOMO Mało oberwałaś?
IVA Nie przyszłam do ciebie z facetem, który mnie posuwa, żeby odstawić show, tylko ty do mnie.
ZIOMA Jestem u siebie, nie u ciebie.
Iva przynosi drinki z barku. Stawia je przed Ziomą.
IVA Kto zabił Kocura?
ZIOMA Nie wiem, i to mnie denerwuje... A co, panikujesz?
IVA Co zamierzasz?
Pauza.
ZIOMA Zrobię ze Svetlany ekstra silikonową dupę.
IVA Ty pedale!
ZIOMO (chwyta ją za rękę i mocno ściska) Jeszcze będziesz skamlała u moich nóg, żebym wrócił, ale na próżno!
IVA Powiedziałam ci po szpitalu, że jeśli mnie jeszcze raz uderzysz, będziesz mnie mógł wziąć tylko siłą!
ZIOMO Kim ty jesteś, żeby mnie szantażować... To ja ciebie zostawiłem, a nie ty mnie, dobrze o tym wiesz!
IVA Wiem!
Zioma puszcza Ivę. Siada przy stole i wlewa w siebie burbona.
ZIOMA Dużo ode mnie żądasz.
Iva podchodzi do barku, żeby przygotować jeszcze jednego drinka. Do baru wchodzi Biksa, a wraz z nim policjant Robert. Odzywa się motorola.
BIKSA Oto on, szefie, to on zabrał pańskiego jeepa.
ZIOMO Powiedz mu, żeby wyłączył motorolę. Denerwuje mnie.
BIKSA (do Roberta) Wyłącz to!
ROBERT Nie może być wyłączony, kiedy jestem na służbie.
ZIOMO Co możesz robić, a czego nie, ja ci powiem! Wyłącz natychmiast, żebym ci jej w dupę nie wsadził!
Robert niechętnie wyłącza motorolę.
ZIOMO (wstaje, patrzy na Roberta, po czym odwraca się do Biksy) Odstawiłeś cherokee na miejsce?
BIKSA Zdejmują go.
ZIOMA Jak go zdejmą, ich też tu przyprowadź.
ROBERT Oni niczemu nie są winni, to ja im powiedziałem, żeby zabrali auto.
ZIOMA I uważasz, że z tego powodu powinienem ich tak po prostu puścić wolno?
ROBERT Nie ma powodu, by...
ZIOMA Są powody. Są!
ROBERT To starsi ludzie... Dość się już przestraszyli.
ZIOMA A ty?
ROBERT Co ja?
ZIOMA Ty się nie przestraszyłeś?
BIKSA Uważaj, co mówisz!
ZIOMA Nie sufluj mu, Biksa. Niech sam się wypowie. (do Roberta) No, dalej, jeśli mi tak szczerze powiesz, od serca, czy zesrałeś się w gacie, może dostaną w gębę po dwa razy, a potem ich wypuszczę. Biksa nie ma zbyt mocnej ręki.
ROBERT Tak.
ZIOMO Co – tak?
ROBERT Zesrałem się w gacie.
ZIOMO Otóż to, mistrzu! To... Jak ty się nazywasz?
ROBERT Robert.
ZIOMO Zesrał nam się Robert.
BIKSA Mam pójść i przetrzepać im skórę?
ZIOMO Tylko dwa razy po gębie. Robert sam się nam podłożył, trzeba to uszanować. I sprawdź, czy odstawili jeepa w to samo miejsce. Co do milimetra.
BIKSA A jeśli go zarysują?
ZIOMO Jeśli go zarysują, wiadomo... Ty im połamiesz ręce, a ja tobie na dodatek nogi!
ROBERT Dajcie spokój, ludzie.
Ziomo chwyta Roberta za twarz.
ZIOMO Nie dałem ci prawa głosu!
Pokazuje Biksie, by wyszedł na zewnątrz. Biksa wychodzi.
ZIOMO Iva, daj człowiekowi coś do picia. Widzisz, że mu zaschło w gardle.
ROBERT Nie piję na służbie.
ZIOMO Ty to jesteś niezły zgrywus, co?
ROBERT Naprawdę nie piję...
ZIOMO To nalej mu podwójnie!
Iva nalewa burbona i podaje drinka Robertowi. Robert wpatruje się w szklankę.
ZIOMO No, dalej, wypij to jak facet, duszkiem, żebyśmy mogli poważnie pogadać.
Robert wypija burbona. Widać, że nie poszło mu to gładko. Wchodzi Biksa.
BIKSA Szefie, nie trafili.
ZIOMA Ile?
BIKSA Dziesięć centymetrów.
ZIOMA Jakie były sankcje?
BIKSA Ten wąsaty już jest nieprzytomny. A tylko raz walnąłem go w gębę...
ROBERT Mówiłem wam, to są starsi ludzie. Jeden tuż przed emeryturą.
ZIOMA To po co szwenda się po mieście, skoro jest przed emeryturą. Niech siedzi w biurze. (do Biksy) Powiedz im, że będą go ustawiać, póki nie trafią co do milimetra. No już!
Biksa wychodzi.
ZIOMA A więc ty jesteś Robert. Mnie już znasz...
ROBERT Teraz się poznaliśmy.
ZIOMO E, nie złapiesz mnie na takie gówno... Ale, ale, powiedz mi, kto ci kazał zabrać mojego cherokee?
ROBERT Tak naprawdę – nikt. Dopiero jak zadzwonił naczelnik, zrozumiałem, o co chodzi...
ZIOMA Nie pieprz mi tu bzdur! Ten, kto ci kazał zabrać mojego cherokee, ten zabił też Kocura. Co zamierzaliście, mnie też w ten sam sposób posłać do zamrażarki?
ROBERT Jaki Kocur, do jakiej zamrażarki, nie wiem, o czym mówisz!
Zdenerwowany Zioma łapie Roberta za klapy munduru. Robert jest przerażony.
ZIOMA Ze mnie robisz sobie jaja, ze mnie?! W tym mieście to ja wciąż jeszcze pakuję ludzi do zamrażarki.
Iva podchodzi do Ziomy.
IVA Zioma, przestań, bo wdepniesz w gówno...
ZIOMA On robi sobie ze mnie jaja!
IVA Przestań, przestań!
Ziomo puszcza Roberta.
IVA Napij się. Uspokój.
ZIOMA Po co mam się uspokajać, po kiego chuja. Jeep na platformę, bomba pod nogi... Zgrywa naiwnego... Jak tylko ściągnę z niego mundur...
ROBERT Przysięgam, nic nie wiedziałem!
ZIOMA Skąd jesteś?
ROBERT Mieszkam tu, na osiedlu.
ZIOMA Z mojego rewiru jesteś, a nie masz pojęcia o Ziomie.
ROBERT Długo nie było mnie w mieście.
ZIOMA A gdzie byłeś?
ROBERT W Niemczech.
ZIOMA W Niemczech?! Jesteś bardziej szalony, niż się wydaje? Dla kogo pracujesz?
ROBERT Dla policji...
ZIOMO On naprawdę robi sobie ze mnie jaja...
ROBERT Byłem tam dziesięć lat...
ZIOMA Dziesięć lat byłeś w Niemczech, potem wróciłeś i zapragnąłeś zostać policjantem, a wtedy zjawiła się dobra wróżka... Tej historyjki nie przełknęłaby nawet Svetlana.
IVA Tak sądzisz?
Znowu wchodzi Biksa.
BIKSA Szefie, ci dwaj są naprawdę jacyś cherlawi. Drugi też stracił przytomność, a nawet nie zdążyłem mu porządnie przyłożyć. Teraz cherokee wisi w powietrzu, na linach.
ZIOMO Doprowadź ich do ładu, idioto, niech go postawią na ziemi.
BIKSA Ja go postawię...
ZIOMO Jeśli dotkniesz guzika w holowniku, to będzie twój ostatni ruch.
BIKSA To jak go mam postawić?
ZIOMA Mówiłem ci już, doprowadź ich do ładu!
BIKSA Najpierw ich załatw, potem doprowadź do ładu, zdecyduj się wreszcie, szefie. Nie jestem lekarzem, tylko bodygardem.
ZIOMA Biksa!
BIKSA Dobra już, dobra... (wychodzi)
ZIOMA (do Roberta) Z jakimi kretynami ja pracuję, widzisz to? Na czym skończyliśmy? Aha, ty mnie przekonujesz, że jesteś gastarbeiterem, a ja niby ci wierzę.
ROBERT Mój stary pracował w policji. Serce mu wysiadło miesiąc temu. Stara została sama, w Niemczech recesja, tutaj obiecali mi miejsce ojca... Dopiero drugi dzień jestem na służbie, naprawdę nic o tobie nie wiedziałem.
ZIOMO Tam uzbierało ci się dziesięć lat, tutaj nawet nie dwa dni, a już jesteś zjebany na całe życie.
ROBERT Nie rozumiem?
ZIOMA Wytłumaczę ci. Nie mogę cię tknąć, póki jesteś na służbie. Ale kiedy my tu sobie gawędzimy, kretynie, tam już szykują dla ciebie wymówienie. A kiedy ci go wręczą, przekonasz się, jak bardzo jesteś zjebany.
ROBERT Odpuść, człowieku, dali mi znać z centrali, że ulica jest zatarasowana, co miałem robić?! To tylko jeep!
ZIOMA Nie chodzi o jeepa. Chodzi o zasady! To jest wiocha, a nie miasto. Rozniesie się, że gliniarz wciągnął mojego cherokee na platformę i uszło mu to na sucho, a każdy gówniarz będzie mnie chciał sprzątnąć...
ROBERT Co miałeś na myśli, mówiąc: na sucho?
ZIOMA Nie złamałem ci żadnego palca, wciąż masz wszystkie zęby na miejscu, ruszasz rękami i nogami. Ej!
ROBERT Kpisz sobie ze mnie...
ZIOMA Aha... (do Ivy) Ty mu powiedz, skarbie.
IVA On mówi śmiertelnie poważnie. W najlepszym razie wylądujesz na trzy miesiące na ortopedii...
ZIOMA To tobie, kochanie, udało się wykręcić takim tanim kosztem, bo w grę wchodziły emocje...
Nagle słychać dziwny dźwięk, coś jak krótki krzyk, potem silne uderzenie i charakterystyczny odgłos, który dobiega z jeepa Ziomy, ten, który słyszeliśmy w pierwszej części sceny, gdy parkował cherokee, a po chwili jeszcze sygnał alarmu.
ZIOMA A jednak sam go ściągnął. (do Ivy) Idź, zobacz, co się dzieje, nie mogę na to patrzeć. Pęknie mi serce, zabiję go.
Iva wybiega z baru.
ZIOMA Jeśli to jest to, co myślę, będę pracował dzisiaj na dwie zmiany dziś wieczorem. Nie wiem, kto z was dwóch gorzej na tym wyjdzie...
Wchodzi Biksa. Jest blady.
BIKSA Szefie!
ZIOMA Coś ty zrobił, kretynie?
BIKSA Spadł na cherokee.
ZIOMA Słucham? Jak to spadł? Kto?
BIKSA Spadł na dach. Mówiłem, żebyśmy zabezpieczyli auto osłoną także od góry, na wypadek ataku z powietrza.
ZIOMA Kto spadł, kurwa, na dach, skąd?
BIKSA Z wieżowca, jakiś nudysta.
ZIOMA Jaki znów nudysta, co ty pleciesz?
BIKSA Goły, golusieńki! Zmasakrował jeepa na amen.
Wchodzi Iva.
ZIOMA Iva, co z moim cherokee...
IVA Dżidżi się zabił!
BIKSA Ten od Katariny?
IVA Zabił się, kretyn!
ZIOMA Ludzie, mówcie, co się stało, opowiadacie jakieś głupoty...
BIKSA Mąż Katariny, tak? To on?
IVA Spadaj, idioto!
ZIOMA (rusza do wyjścia) Wszyscy zwariowaliście. Idę zobaczyć...
Do Roberta dociera, że to właściwy moment, by uciec. Biegnie w stronę drzwi.
ZIOMA Biksa, łap go!
Biksa przytomnieje, udaje mu się złapać Roberta, powala go na ziemię. Zaczynają walczyć.
ZIOMA Załatw go gdzie indziej, blokujecie wyjście z baru. Wykorkuję, jeśli nie zobaczę, co się stało z cherokee...
Nagle słychać stłumiony strzał. Robert postrzelił Biksę. Wstaje i mierzy z pistoletu w Ziomę.
ZIOMA Ty naprawdę jesteś nienormalny.
ROBERT Ani kroku dalej!
ZIOMA (jakby nie traktował poważnie ostrzeżenia) Nie ma takiej mysiej dziury, w której mógłbyś się ukryć... Zamrażarka już pracuje...
IVA Ziomo!
Ziomo rusza w stronę Roberta. Ten strzela i Zioma pada na ziemię. Robert jest przestraszony. Celuje w Ivę, która podeszła tymczasem do Ziomy, widząc, że ma przedśmiertne drgawki. Robert stoi przez moment jak skamieniały, po czym ucieka na zewnątrz.
ZIOMA Mam, na co zasłużyłem, skoro ochraniają mnie kretyni. (wyjmuje z kieszeni kluczyki i wręcza je Ivie) Proszę cię, wyłącz alarm, siądzie mi akumulator... Akurat na cherokee musiał spaść...
IVA Ziomo! Jestem w ciąży...
ZIOMA Naprawdę, a z kim?
Wypowiedziawszy ostatnie pytanie, Zioma umiera. Iva kuli się z bólu.
IVA Ty kretynie!
Wygląda, jakby płakała. Wstaje, trze oczy. Wchodzi Svetlana. Idzie powoli, mrugając powiekami.
SVETLANA Kotku, co to znów za strzelanina? Obiecałeś mi, że nie będziesz już strzelał, jak wyjdziemy do miasta. Wyjmij mi te kolorowe soczewki, źle je włożyłam, nic nie widzę. Na szczęście wzięłam zapasowe ciuchy... Dobrze mi w nich, prawda...
Potyka się o zwłoki Biksy i przewraca na ziemię. Przy upadku wypada jej soczewka.
SVETLANA O, wypadła mi soczewka... Nigdy nie zdołam jej znaleźć. A zielona jest naprawdę sexy...
Otwiera oczy. Zobaczywszy całą scenę i martwego Ziomę, zaczyna histerycznie wrzeszczeć. Patrzy na Ziomę, Ivę i Biksę, wrzeszczy nieprawdopodobnie głośno. Iva wymierza jej siarczysty policzek, Svetlana milknie. Iva podnosi się, idzie w stronę barku.
IVA Chcesz drinka?
Svetlana kiwa głową. Iva nalewa Svetlanie i sobie. Svetlana wstaje, trzęsą jej się ręce, sięga po szklankę.
IVA No to na zdrowie.
Stukają się.
IVA Pieprzyć to, nie ma muzyki...
Ciemność. Słychać, jak następny samobójca spada na samochód. Mocne uderzenie. Auto alarm zaczyna wyć. Potem kolejne uderzenie i znów alarm, i jeszcze jedno... Przerażająca kakofonia wywołana przez deszcz samobójców przechodzący nad miastem.
Projekcja na wideo telebimie
Iva, Svetlana, Ziomo, Robert i Biksa jadą cherokee przez niekończące się pustkowie Deliblatskiej peščary. Scena przypomina spot zespołu The Cardigans. Wspaniałe poczucie wolności. Wszyscy są uśmiechnięci, weseli, beztroscy. Jak z innego życia. Auto alarm nie przestaje wyć.
KONIEC